Rejestracja czasu pracy

CZASPRACDowiedziałem się właśnie, że w jednym z państwowych szpitali klinicznych wprowadzono rejestrację czasu pracy lekarzy. To wyraźny sygnał, że nie liczą się efekty leczenia, ale czas wysiedziany w gabinecie. I żeby było jasne: nie kieruję tego zarzutu do lekarzy, ale do ich zwierzchników.

Doświadczamy w naszym kraju silnego przechyłu biurokratyczno-centralistycznego. Polacy doszli do wniosku, że nie potrafią samodzielnie kierować swoim życiem, więc wybrali władzę, żeby im to życie urządziła. Wybrali spośród siebie. Dostrzegasz paradoks?

Symbolem biurokratycznego centralizmu są właśnie systemy rejestracji czasu pracy. Oczywiście istnieje wiele zajęć mierzonych w godzinach i minutach: służba wartownicza, czynności wykonywane przy taśmie produkcyjnej albo bieg maratoński. Ale efekty pracy lekarza, prawnika, inżyniera czy informatyka bardzo rzadko zależą od czasu wysiedzianego za biurkiem. Liczy się świeżość umysłu i wiedza, którą często zdobywają w domu, podczas pogawędek z kolegami lub w trakcie realizacji projektów niezwiązanych z zadaniami służbowymi.

Czy widziałeś kiedyś bramę wyjściową dużego, państwowego zakładu pracy? O godzinie 15:00 jest oblężona. Od środka. Wszyscy w blokach startowych czekają na upragniony fajrant. Zupełnie jak uczestnicy balu sylwestrowego odliczający sekundy do nadejścia Nowego Roku. A potem sprawnie odbijają karty i mkną do swoich domów. Co najdziwniejsze w tym tłumie są także inżynierowie i informatycy!

Tymczasem ich kolegom z firm prywatnych nieraz nie opłaca się wracać o północy do domu. Wolą przespać się w pracy, żeby rano kontynuować zmagania z kolejnymi pasjonującymi wyzwaniami.

To są tacy sami ludzie! Różnica polega na tym, czego oczekują od nich zwierzchnicy. W firmie prywatnej liczą się wykonane zadania, ponieważ bez nich nie powstanie produkt i firma upadnie. W biurokratyczno-centralistycznym molochu liczą się wysiedziane godziny, ponieważ zakład żyje dzięki dotacjom i intratnym, budżetowym zamówieniom załatwianym przez „dobrze umocowanego” prezesa.

Spytasz, czy nie może być inaczej, czy w firmie państwowej nie da się merytorycznie mierzyć efektów pracy umysłowej?

NIE, choć zdarzyło się w historii świata kilka wyjątków od tej reguły.

Dlaczego nie?

Właśnie dlatego, że w firmie państwowej prezes jest „dobrze umocowany” i tylko ogólnie orientuje się, co robi jego zakład. Został „rzucony na odcinek”, żeby „sprawdzić się w biznesie”. Do niego podczepieni są wiceprezesi i członkowie zarządu, a do nich – dyrektorzy.

Jak tacy ludzie mogą rozliczać twórczą, merytoryczną pracę? Nijak! Jedyne, co im pozostaje, to pilnowanie, żeby ludzie siedzieli przy biurkach 8 godzin dziennie.

Natomiast w dobrych firmach prywatnych szef wnika w szczegóły. Nie po to, żeby ręcznie sterować każdym krokiem podwładnych, ale po to, żeby wiedzieć, co i jak robią pracujący dla niego ludzie.

  • Czy wiesz, że Steve Jobs dał się kiedyś zapakować jak komputer Apple, żeby poznać „od środka” proces wysyłki wyrobów z magazynu firmy?
  • Czy wiesz, że Jeff Bezos sam pakował paczki z książkami wysyłanymi przez Amazon w gorącym okresie przedświątecznym?
  • Czy wiesz, że Bill Gates najpierw sam pisał oprogramowanie firmy Microsoft, a gdy zespół się powiększył, osobiście kontrolował jakość kodu tworzonego przez innych programistów?
  • Czy wiesz, że Piotr Wojciechowski, Prezes WB Electronics SA, własnoręcznie montował elementy systemu Fonet pod rozgrzanymi pancerzami pojazdów bojowych?

Pamiętaj! Jedną z najważniejszych zasad zarządzania jest:

Dostajesz to, co mierzysz!

Jeżeli znasz się tylko na zegarku, dostaniesz jedynie czas wysiedziany przez pracowników za biurkami.

Jeżeli zaś umiesz ocenić efekty pracy lekarza, prawnika, inżyniera czy informatyka, dostaniesz to, na co ich naprawdę stać, ponieważ wreszcie poczują, że ich przełożony docenia ich dzieło!

11 myśli w temacie “Rejestracja czasu pracy

  1. Pomijając główną myśl tego wpisu związaną z mierzalnością efektywności pracy, dobór akurat (publicznej) służby zdrowia jako „bad guy of the story” raczej nietrafiony ;) Miałem okazję tworzyć oprogramowanie dla firmy zarządzającej oddziałami ER w kilkudziesięciu szpitalach w Los Angeles i zatrudniającej kilkuset lekarzy. Rejestracja czasu pracy to dopiero wierzchołek góry lodowej. Najdrobniejsza wykonana procedura musi być pieczołowicie zarejestrowana. Lekarze są oceniani również z tej papierkowej roboty, bo na jej podstawie firmy ubezpieczeniowe wypłacają pieniądze. Ubezpieczycieli jest ponad 200 co wiąże się z kolejnymi obowiązkami administracyjnymi. Także monitorowanie efektywności pracy wykracza daleko poza czas pracy, jednak narzut biurokratyczny jest znacznie większy. Reasumując, najlepszy lekarz, który nie wypełniałby należycie swoich obowiązków administracyjnych może być zwolniony – bo nie przynosi zysków. Na marginesie, w Kalifornii toczy się debata na temat przejścia na model single-payer. Szacuje się, że lekarze w USA 2/3 czasu pracy tracą na robotę papierkową – https://twitter.com/KalaKrzysiek/status/801361559083749376 (link do artykułu Forbs’a)

    Polubienie

  2. @Krzysiek: Na temat organizacji amerykańskiej służby zdrowia mam mieszane uczucia. Wynika to chyba z niedostatecznej wiedzy.
    Opisany przypadek wprowadzenia rejestracji czasu pracy dotyczy szpitala klinicznego bez oddziału ratunkowego. Żadnej „taśmy produkcyjnej” obsługującej nagłe przypadki. Wybitni specjaliści rozwiązujący unikalne problemy medyczne.
    Wiele razy doświadczyłem udręczonych spojrzeń państwowej kadry inżynierskiej, gdy mijała 15:00. Mój prywaciarski zespół tego w ogóle nie zauważał i nie przerywał rozwiązywania problemów technicznych dotyczących wspólnie realizowanego projektu.

    Polubione przez 1 osoba

  3. Myślę, że ktoś sobie organizacyjnie nie radzi w tym szpitalu. Wprowadzenie zegara dla lekarzy to pójście na łatwiznę, ale jeśli szpitalem dowodzi inny lekarz, to czego oczekiwać?
    Że zrobi dodatkowo MBA?
    A kiedy i po kiego?
    Twój opis działania prywatnej firmy jest prawdziwy, małe prywatne przychodnie tak działają. Twoja firma tak działała, moja podobnie.
    Ale to są/były MiŚie.
    Duża firma zaczyna zatracać te cechy, o których piszesz. Ważniejsze stają się procedury niż osobisty entuzjazm pracowników. I wtedy zazwyczaj obserwuje się światło w oknach firmy nocą, a nie tłum przy bramie o 14.58.
    Od strony pacjenta – w PL częściej zdarzało mi się nie zastać żadnego lekarza po 13.00 na oddziale niż zastać go o 15.30.
    Może wynagrodzenie odgrywa tu też rolę?
    Stawiam tylko pytania. Może niewygodne, ale na razie nie ma zakazu :)

    Polubienie

  4. Odnośnie do rejestrowania czasu pracy w ogólności – racja. Sam preferuje rozliczanie zadaniowe niż siedzenie przez N godzin za biurkiem. I też wnikam w szczegóły. :-)

    Abstrahując od tego, że raportowanie czasu pracy jest wymagane się w rozliczaniu klientów w modelu time&materials, jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy.
    Rejestrowanie czasu pracy na konkretne zadania pozwala kierownikom projektów i kadrze zarządzającej uczyć się, ile kosztuje wykonanie pewnych określonych zadań. W organizacji projektowej, wiadomo, każdy projekt będzie unikalny, natomiast pewne typy projektów lub zadań są w miarę „standardowe”. Wiedza o czasie spędzonym na takich zadaniach pozwala na lepsze prognozowanie i wycenę przyszłych projektów.

    Co o tym myślisz?

    Polubienie

  5. A ja jednak odnoszę wrażenie, że natura konfliktu pracodawca-pracownik jest z definicji nierozstrzygalna: tzn. każdy pracodawca chciałby by pracownik pracował jak najdłużej (jak wspaniale że pracownikom „nie opłaca się wracać o północy do domu”) i zarabiał jak najmniej („żeby firma nie upadła”), a każdy pracownik, chciałby zarabiać jak najwięcej przy jak najmniejszym nakładzie sił i czasu. Jest to dokładnie to samo podejście, tylko widziane z dwóch stron barykady. To jest ten dylemat czy pracujemy by żyć, czy żyjemy by pracować. Nie do końca kupuję hasła pracodawców o tym, że np. wysokie podatki nie pozwalają im płacić więcej lub że dla nich liczy się tylko wykonanie zadania, bo w wielu przypadkach (z doświadczenia) gdy nagle w firmie prywatnej pojawiają się dodatkowe, niespodziewane pieniądze (bo projekt wyjątkowo dobrze wypalił) lub pracownik wyrobił się z zadaniami wcześniej, to nagle szef zaczyna jeździć nowym mercedesem a pracownicy nawet nie słyszą dziękuję lub słów „to idźcie sobie wcześniej do domu”. Być może w firmy informatyczne i wysoko wyspecjalizowane tego nie doświadczają, ale w wielu innych, które nie wymagają pracowników o wysokich kwalifikacjach, wciąż tak to właśnie wygląda. I wysokie podatki czy sposób mierzenia pracy nie ma większego znaczenia, bo problem leży w głowach. Pewnie są wyjątki od tej zasady, ale moim zdaniem, z reguły moment, kiedy pracodawca faktycznie podejmuje jakieś realne kroki dla dobra pracownika pojawia się wtedy, kiedy zagląda mu w oczy wizja sytuacji, kiedy ma dużo zleceń i nie ma kto dla niego ich wykonywać, a tezy o wysokich obciążeniach podatkowych czy elastycznych formach zatrudnienia często są tylko częściowo prawdziwe (bo wygodne).

    Z drugiej strony nie chcę tu do końca pokazywać obrazu złych pracodawców i dobrych pracowników, bo Ci drudzy też mają wiele na sumieniu. Bardziej chodzi mi o pokazanie natury konfliktu między dwoma stronami.

    Osobną sprawą jest kwestia pracowników opłacanych z budżetu państwa (lekarze, nauczyciele) czyli tych obszarów, które nie są regulowane przez rynek (i nie mogą być, gdyż wtedy dostęp do tych wysoko wyspecjalizowanych usług będzie zarezerwowany tylko dla najbogatszych). Tu, uważam, że zarobki są skandalicznie niskie na tle np. zarobków informatyków czy pracowników firm farmaceutycznych – biorąc pod uwagę olbrzymią odpowiedzialność, jaka spoczywa na tych ludziach. Nic dziwnego, że pojawia się problem drastycznych niedoborów personelu i kolejki do specjalistów (medycyna) lub jakości pracowników (nauczyciele – pensje nauczycieli są bardzo demotywujące dla najlepszych) no ale lepiej uprawiać propagandę jak to jednym i drugim poprzewracało się w głowach i jak to nie chce się im pracować (vide różne dyskusje polityczne), niż zająć się faktycznymi przyczynami problemów.

    Polubienie

  6. @Orginal_Replica: Zgadzam się z Tobą, że w większych organizacjach trudniej jest w całej hierarchii zarządzania utrzymać odpowiedni poziom merytoryczny. Polityka wygrywa. Słynna zasada Petera mówi, że ludzie awansują tak długo, aż osiągną poziom swojej niekompetencji. Jednak tu mamy inny problem: na samej górze są ludzie, którzy nie wiedzą, co się dzieje. Umieją tylko mierzyć czas.

    Polubienie

  7. @KarloS: Tak, tu się potykamy o dwuznaczność terminu „rejestracja czasu pracy”. Ten wpis jest protestem przeciwko kartom zegarowym i pilnowaniu, żeby inżynier/informatyk pracował codziennie od 7:00 do 15:00.
    Natomiast rejestracja czasu wykonywania zadań bywa potrzebna w rozliczeniach z klientami (choć to złudna miara wykonanej pracy) i do zbierania danych statystycznych potrzebnych do szacowania pracochłonności przyszłych projektów. Z jednym zastrzeżeniem: zadanie informatyczne, które zajmie X-owi pół godziny, może wymagać od Y-greka 5 godzin wytężonej pracy.

    Polubienie

  8. @Maciek K.: Jednym słowem: zgadzam się. ;-)
    Zawsze jest konflikt pracodawca-pracownik i nie rozwiązują go mrzonki o akcjonariacie pracowniczym. Natomiast mądry pracodawca (w przeciwieństwie do właściciela folwarku) wie, że sam wszystkiego nie zrobi i musi dbać o swoich NAJLEPSZYCH ludzi. Merytorycznie najlepszych. Praktyka bywa różna.
    Problem z prezesami-biurokratami polega na tym, że mało ich obchodzi, co konkretnie robi zakład. Ważny jest mercedes z kierowcą, którym mogą pojeździć.
    Co do strefy budżetowej jestem zwolennikiem minimalizmu i dostatku. Dlaczego nie ma pieniędzy na nauczycieli? Ponieważ na przykład asfalt na drodze do szkoły był trzy razy zrywany i kładziony (budowa chodników, budowa kanalizacji, kładzenie światłowodu z internetem).

    Polubienie

  9. Niestety w publicznych przychodniach rejestracja czasu pracy jest jak najbardziej wskazana. Lekarze często się spóźniają, bo pracują w kilku miejscach. Na państwowej posadzie płaca jest stała i pewna, ale prawdziwe pieniądze zarabiają w prywatnych gabinetach i dlatego je preferują kosztem pracjentów z NFZ.

    Polubienie

  10. @Lesz Ko: Wolałbym, żeby lekarze byli rozliczani z liczby przyjętych pacjentów, a nie z godzin wysiedzianych w przychodni. Ale w systemie centralistyczno-biurokratycznym jest to niemożliwe. A jeszcze lepiej by było, gdyby lekarz był rozliczany ze skuteczności leczenia i stosunku do pacjentów.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.