Przeczytałem ciekawą książkę. Niewciągającą, ale ciekawą. To „The Great Depression: A Diary” – pamiętnik młodego prawnika Benjamina Rotha z Youngstown w stanie Ohio. Roth prowadził swoje zapiski w latach trzydziestych XX wieku i na bieżąco opisywał w nich to, co się wówczas działo w jego mieście, w Stanach Zjednoczonych i na świecie.
A działy się wtedy rzeczy dziwne. Europa „przygotowywała się” do kolejnej wielkiej wojny, a w Stanach Zjednoczonych po krachu na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych w 1929 roku miały miejsce wydarzenia, o których niby coś kiedyś słyszałem, ale wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak ciężkie to były czasy.
Na przykład nie przypuszczałem, że w gospodarce może zabraknąć pieniędzy. Nie w tym sensie, że poszczególne osoby nie miały oszczędności, ale dlatego, że załamał się system bankowy i ludzie stracili dostęp do środków zgromadzonych na swoich kontach.
W PRL-u znane było zjawisko „zatorów płatniczych”. Firmy nie płaciły swoim dostawcom, bo same były dostawcami, którym nie płacili inni i w ten sposób wszyscy byli zadłużeni u wszystkich. Ale na początku lat trzydziestych XX wieku w Stanach Zjednoczonych zdarzyło się coś gorszego – obrót pieniężny kompletnie zamarł.
Mówi się, że inwestycje w nieruchomości są dobrym zabezpieczeniem na trudne czasy. Tymczasem podczas wielkiej depresji najemcy przestali płacić czynsz właścicielom, przez co ci stracili możliwość spłacania kredytów hipotecznych i płacenia podatków. W konsekwencji ich nieruchomości szły pod młotek za bezcen, ale chętnych do zakupu nie było, bo prawie nikt nie miał „w kieszeni” gotówki.
Mam nadzieję, że obecnie nie czeka nas kolejna wielka depresja, chociaż ludzie na początku tamtego kryzysu też byli dobrej myśli. Ale z tego, co się wówczas działo, warto wyciągać wnioski, szczególnie jeśli są to wnioski formułowane na podstawie nieprzefiltrowanych relacji naocznych świadków, a nie na podstawie przemądrzałych analiz historyków, którzy bardziej dbają o swoje kariery i uznanie polityków niż o rzetelność naukową.