Nie masz czasu czytać tego wpisu? To go posłuchaj! Tutaj albo w postaci podcastu Biznesu Bez Stresu dostępnego we wszystkich rozgłośniach od „Apple” po „Spotify” i „YouTube”!
Bardzo podoba mi się to, co właśnie zrobiła Ashleigh Barty – przez ostatnie 114 tygodni tenisistka numer jeden na świecie. Będąc na samym szczycie, powiedziała: „Dość! Było miło, ale się skończyło. Teraz zajmę się czymś innym”. Dzięki temu i dzięki swojej wspaniałej grze na czoło rankingu awansowała nasza Iga Świątek. Wspaniały sukces! Wielkie gratulacje! Ale nie dlatego podziwiam decyzję Australijki.
Ludzie sukcesu bardzo często nie wiedzą, kiedy powinni zejść ze sceny. Pół biedy, jeśli dalsza walka sprawia im przyjemność i przynosi kolejne wygrane. Gorzej, jeśli na przekór własnym możliwościom bezskutecznie usiłują wczepiać się pazurami w wypolerowaną równię pochyłą, po której się zsuwają. A kibice, którzy pamiętają ich zwycięstwa i są żądni kolejnych, wciąż dopingują ich i zachęcają do syzyfowego wysiłku. Albo – zawiedzeni – szydzą z ich porażek…
Pytasz o przykłady? Popatrz na sympatyczny, acz kwaśny uśmiech Simona Ammana – cały czas wystarczająco dobrego, żeby mieścić się w szwajcarskiej kadrze skoczków narciarskich, ale jednocześnie ciągle balansującego na granicy kwalifikacji do pucharowych zawodów. A to przecież czterokrotny mistrz olimpijski, mistrz świata i zdobywca Pucharu Świata. Kiedyś.
A trapiony kontuzjami Roger Federer? A Justyna Kowalczyk, która pod koniec kariery dzielnie walczyła, ale głównie z własnymi demonami? Z pewnością przeszli do historii i zawsze będziemy ich podziwiali, ale czy nie lepiej było zakończyć karierę w blasku medali i pucharów tak jak australijska tenisistka?
Ashleigh Barty marzyła o wygraniu turnieju w Wimbledonie. To był jej najważniejszy cel, któremu poświęciła niezliczone godziny na korcie i podporządkowała swoje życie. A gdy to osiągnęła, zrozumiała, że Wimbledon jest jeden. Że nie ma sensu powtarzać tego sukcesu. Że ciekawiej jest zająć się czymś innym. I za to ją podziwiam.
Znam wielu ludzi, którzy są uwięzieni w klatce swojego sukcesu. Tkwią w swojej karierze nie dlatego, że sprawia im to przyjemność, ale dlatego, że przecież „nie wypada się wycofać”. Co by ludzie powiedzieli? Rodzina? Koledzy? Konkurenci? I co w ogóle mieliby robić, gdyby zeszli z trasy tego swojego wyścigu?
Tak, wiem, że to nie jest proste. Sam tego doświadczyłem. Zszedłem z pokładu WB Electronics („Coś się kończy, coś zaczyna”, „Wielki rejs – TO KONIEC”), kiedy spółka rosła jak na drożdżach i rysowały się przed nią wspaniałe perspektywy. Nie było to łatwe, wielu znajomych się dziwiło, ale na szczęście starczyło mi odwagi, żeby to zrobić. Ze wzruszeniem wspominam lata poświęcone WB Electronics, ale jeszcze bardziej jestem dumny z dwóch książek, które opublikowałem po odejściu z firmy: „Teraz! Jak już dziś zmienić jutro?” i „Mylneryki. Ilustrowany katalog błędów, skłonności i złudzeń poznawczych”. A teraz piszę dwie kolejne dla Patronów Biblioteki Biznesu Bez Stresu. Okazuje się, że można żyć inaczej. Wystarczy tylko chcieć!
A ty? Dlaczego uczestniczysz w swoim wyścigu? Czujesz się szczęśliwy czy to tylko ułuda sukcesu – przedstawienie, w którym występujesz jedynie po to, żeby nie zawieść kibiców. Zastanów się i zacznij robić to, co tobie sprawia satysfakcję, a nie tłumowi na trybunach.
Powodzenia!