Tak, to ja jestem na tym zdjęciu. Nad jeziorem Kalwa w Pasymiu. Bywałem tam wiele razy. Rok w rok przyjeżdżałem z Warszawy na wakacje. Dzieciaki, z którymi spędzałem letni czas, też były z Warszawy. Zawsze ta sama paczka – nasi rodzice pracowali w jednej firmie. Ale potem nasze drogi się rozeszły. Wróciłem tam w tym roku i zdarzył się cud…
Żeby w pełni docenić niezwykłość tego, co mi się przytrafiło, musisz wziąć pod uwagę, że:
- nasza paczka była tworem sezonowym – świetnie bawiliśmy się razem na wakacjach, ale w Warszawie nie mieliśmy okazji, żeby się spotykać;
- od naszego ostatniego wspólnego pobytu w Pasymiu minęły dziesiątki lat, a my dorośliśmy, stworzyliśmy swoje światy i straciliśmy ze sobą wszelki kontakt;
- nasz ośrodek wczasowy zakończył działalność i popadł w totalną ruinę;
- termin mojej tegorocznej wyprawy w nostalgiczną przeszłość wybrałem dość przypadkowo – po części został wymuszony dostępnością domku, w którym chciałem zamieszkać;
- zwykle staram się unikać weekendowego tłoku i tego typu wyjazdy planuję na dni robocze;
- nie uczestniczę w obrzędach religijnych bez okazji.
Tym razem jednak, ze względów towarzyskich w piękną słoneczną niedzielę znalazłem się przed kościołem w Pasymiu. Tego dnia odprawiano cztery msze, ale nam do innych planów najlepiej pasowała ta o dziesiątej.
Stoję więc przed kościołem, patrzę na korowód wiernych wchodzących do wnętrza świątyni i nagle… nie wierzę własnym oczom! Bez cienia wątpliwości rozpoznaję jedną z postaci. Jest wyższy, bardziej zamyślony, przyprószony siwizną i otoczony gronem nieznanych mi osób. Ale to on, to musi być on!
Podchodzę do niego, uśmiecham się i mówię: „Cześć!”. On patrzy na mnie i po chwili też się uśmiecha. Poznaje mnie, mimo że również jestem wyższy, bardziej zamyślony i przyprószony siwizną. I czas się cofa, i znów jest tak jak kiedyś, choć naszego ośrodka już dawno nie ma.
Co za spotkanie! Nadal mieszka w Warszawie, a w Pasymiu bywa tylko od czasu do czasu. Że też musiał pojawić się akurat tej czerwcowej niedzieli, akurat na tej mszy i akurat w takim miejscu, żebym na pewno go nie przeoczył! Prawdziwy cud! Albo czar tego miasteczka! Albo…
Albo tylko zbieg okoliczności. Moja mama zawsze mówiła, że przypadek to przecięcie się dwóch konieczności. Dwóch niezależnych trajektorii. Nic nadprzyrodzonego, żadna magia czy siła wyższa. Po prostu rachunek prawdopodobieństwa i czysta geometria w przestrzeni zdarzeń.
Tak, nie wierzę w cuda, ale jeśli mi się przytrafiają, to staram się je docenić i wykorzystać najmocniej, jak tylko potrafię.
Po mszy zmieniliśmy swoje plany, spędziliśmy razem trochę czasu, pospacerowaliśmy po Pasymiu, zjedliśmy razem lody, pogadaliśmy o wszystkim i o niczym, a potem wymieniliśmy się numerami telefonów, żeby już nigdy się nie zgubić…
Może i tobie przydarzy się w tym roku taki wakacyjny cud? Wykorzystaj go! Nigdy nie wiesz, ku jakim spotkaniom poprowadzi cię trajektoria twojego życia!
Piękne.
Prawdopodobieństwo zwiększone, bo obu panów ciągnęło do krainy dziecięcych przygód.
Gdyby spotkali się na Placu św. Piotra w Rzymie – to co innego! :)
PolubieniePolubienie
@a_cappella: Dziękuję. Tak, w Rzymie to byłoby nieprawdopodobieństwo, ponieważ nigdy nie nawiedziłem Wiecznego Miasta.
PolubieniePolubienie
Wiele lat temu Bohdan Smoleń opowiadał mi historyjkę z końca lat 70-tych. Byli z TEY’em na występach w USA. Ostatnie dwa dni na Manhattanie – chodzą z głowami zadartymi do góry.
I nagle jakiś mocno opalony dżentelmen krzyczy: „Boguś, chodź do mnie na hamburgera!”
Bohdan mówi – rozglądam się, czy to nie przywidzenie po wczorajszym wieczorze, ale nie – podbiega do mnie kolega i głośno „studiowałem na AGH i chodziłem „Pod Budę”!!!”.
Bohdan – nie przypominam sobie człowieka, ale mówię – „co tu robisz?”. Usłyszałem historię życia, zjadłem hamburgera i pożegnaliśmy się. W Polsce przejrzałem wszystkie zdjęcia z „Budy” i na żadnym nie było tego człowieka.
Czy to możliwe, żeby się tak mocno opalić przez kilka lat???
PolubieniePolubienie
@Orginal_Replica: Nieznani znajomi to pół biedy. Gorzej, gdy nie kojarzysz ludzi, których bez wątpienia POWINIENEŚ rozpoznać na pierwszy rzut oka! ;-)
PolubieniePolubienie
No… chyba cud. Kieby to był nie cud, ino zbieg okolicności, to byś spotkoł tamok, TesTeqecku, nie downego przyjaciela, ino downego naucyciela, ftóry stawioł Ci w skole same dwóje. Abo te starsom o dwa roki beskurcyje, co Cie furt biła w drodze do skoły i zabierała drugie śniadanie :)
PolubieniePolubienie
@owcarek podhalański: To by był dopiero cud, ponieważ nie pamiętam ani takiego nauczyciela, ani bitnego żarłoka. Tylko raz w szkole jeden niedobry kolega zabrał mi obciążony ołowiem superkapsel do gry na parapecie… ;-)
PolubieniePolubienie