Nieziemski Lem

MOZGWojciech Orliński wyruszył w podróż po życiu Stanisława Lema. Dotarł do niezbadanych dotąd zakamarków, z których część jest tylko hipotezami autora biografii… Ja swoją lekcję dotyczącą lemowego życia odrobiłem na przełomie 2013 i 2014 roku, kiedy przeczytałem listy pisarza do amerykańskiego tłumacza jego dzieł Michaela Kandla. Megatonę cytatów z tego opasłego tomu znajdziesz we wpisie „LEM „Sława i Fortuna” – Książka Roku 2013″.

Wojciech Orliński postanowił w swojej książce odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Lem był taki, jaki był, oraz dlaczego mówił to, co mówił, i pisał to, co pisał. W marcu 2018 roku, kiedy w szkaradny sposób odgrzano w naszym kraju problemy wzajemnych stosunków pomiędzy Polakami a Żydami, konkluzja brzmi szczególnie gorzko. Stanisław Lem urodził się i dorastał we Lwowie w rodzinie dobrze sytuowanego żydowskiego lekarza. Podczas II wojny światowej żył w poczuciu nieustannego zagrożenia i był świadkiem przerażających pogromów, których dokonywali nie tylko niemieccy najeźdźcy… To wszystko sprawiło, że Lem – przynajmniej oficjalnie – starał się „nie pamiętać” swojej dramatycznej przeszłości. I miał rację, ponieważ ponury czas nie skończył się wraz z upadkiem III Rzeszy. Powrócił do Polski w łagodniejszej, acz równie paskudnej formie w marcu 1968 roku.

Oprócz tej gorzkiej myśli przewodniej biografia „Lem. Życie nie z tej ziemi” zawiera wiele smakowitych anegdot z życia pisarza – nie tylko o podjadaniu słodyczy w garażu, ale i o jego mało praktycznym, nieco marzycielskim stosunku do prozaicznej codzienności zarówno w PRL, jak i w Niemczech czy Austrii.

A oto kilka ciekawych, wyrwanych z kontekstu cytatów, które postanowiłem zapamiętać z tej lektury:

Nic nie poradzę na to, że jestem wychowankiem PRL. Będę się nawet bronić, że to pomaga mi w zrozumieniu różnych wątków w prozie Lema – który przecież większość dzieł stworzył właśnie w tym ustroju, między zieleniakiem a mięsnym, między pisaniem podania o przydział pralki a użeraniem się o części w Polmozbycie. Bez tego nie zrozumiemy na przykład opowiadań o Pirxie (zwłaszcza „Ananke”, przenoszącego na Marsa realia typowej socjalistycznej inwestycji) czy złożonej relacji intelektualiści-władza w „Głosie Pana”, a przede wszystkim opowiadania „Profesor A. Dońda”.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 23-24]

Patrząc na te budynki zrozumiałem, że doszukując się jakiejś zagadki w decyzji Samuela Lema, który po 1918 roku postanowił powiązać los swój i swojej rodziny ze Lwowem i z Polską na dobre i na złe, uległem złudzeniu poznawczemu, które historycy nazywają prezentyzmem. To ocenianie decyzji podejmowanych w przeszłości z wykorzystaniem wiedzy, którą mamy w teraźniejszości.

Ja już wiem, jak złe miało być to „na złe”. Czterdziestoparoletni, a więc obdarzony sporą życiową mądrością doktor Samuel Lem widział przede wszystkim owo „na dobre”. Tu się zakochał, tu miał gdzie mieszkać, tutaj mógł kontynuować pracę naukową i medyczną. Tutaj mieszkało jego starsze rodzeństwo, a także podstarzali i wymagający opieki rodzice, którzy zmarli niedługo przed narodzinami Stanisława Lema.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 28-29]

Należę do pokolenia Polaków, których spotkało pozytywne zaskoczenie dziejowe. Wychowywano nas w wyczekiwaniu na kolejną wojnę czy powstanie, które (odpukać) jednak nie nadeszły. Zamiast tego mogliśmy żyć tak, jak zapewne chciał żyć doktor Samuel Lem – pracować, ciułać grosz do grosza i rozpieszczać dzieci słodyczami i gadżetami. Mówimy „koszmar”, gdy hotel zgubi rezerwację. Mówimy „gehenna”, gdy przedłużają się formalności w urzędzie. Brak nam więc aparatu pojęciowego na opisanie horroru, który przeżyli Lemowie. Za ten opis zabieram się jednak ośmielony słowami samego Lema, który twierdził, że „pojemność ludzkiej wyobraźni całkowicie jest niedostateczna, by zrozumieć, co to znaczy, że do komór gazowych wpędza się setki tysięcy i miliony ludzi, a później hakami i drągami wyciąga się ich zwłoki i pali w krematoryjnych piecach”.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 47]

W egzaminie na prawo jazdy najbardziej irytowała go konieczność nauczenia się na pamięć teorii budowy silnika spalinowego – którą on przecież i tak miał w małym palcu, ale egzamin można było oblać za samo użycie innej terminologii niż w kluczu. „Do czego służy olej – do zamiany tarcia na poślizg, do chłodzenia, do smarowania, do uszczelniania, jakoteż do konserwacji, a jeżeli zapomnisz o JAKOTEŻU, możesz nie zdać!”, ironizował w liście do Ścibora-Rylskiego, który sam wówczas przymierzał się do zakupu samochodu i najwyraźniej bardzo do te doświadczenia Lema interesowały.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 172]

Otóż Lem przez całe dorosłe życie kochał naukę, ale też całe życie miał wobec niej liczne zastrzeżenia. Od juwenilnego „Człowieka z Marsa” aż po „Głos Pana” i „Fiasko” widać u niego tę samą obawę, że jak się małpie da kalkulator, to ona w pierwszej kolejności użyje go do walenia innych małp po głowach. Nauka i technika nie czynią nas lepszymi istotami, przeciwnie, im potężniejsze narzędzia nam daje do rąk, tym straszniejsze dla nich znajdujemy zastosowania.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 191]

Na pierwszy ogień poszła „Solaris”. 1 czerwca 1959 roku Lemowie wyjechali do Zakopanego. Dla Barbary Lem był to debiut w prowadzeniu samochodu za miastem. Wyjazd był owocny. Niecałe trzy tygodnie później Lem donosił Ściborowi-Rylskiemu:

„Prawda, że ja tu zesrywając się (już to Wmość Pan wybaczysz mnie chamowi takie zawiesistości w tym Officjalnym Liście) od 1 czerwca 120 stron napisałem, a i te tylko dlatego jeszcze stołu się trzymają, a sraczem nie żeglują, bom się przeczytać ich bojący.”

To dawało sześć stron dziennie! Sześć stron jednej z najważniejszych powieści science fiction w dziejach gatunku! Lem jednak, jak widać, nie miał poczucia, że tworzy arcydzieło.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 204]

MacGuffin to coś, co pozornie jest bardzo ważne dla akcji, ale tak naprawdę nie wiadomo, co to jest, i nie ma to znaczenia dla fabuły. (…) Najsłynniejszym MacGuffinem popkultury jest walizka w „Pulp Fiction” – cała fabuła obraca się wokół niej, ale nigdy się nie dowiadujemy, co było w środku. Bo kogo to obchodzi?

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 206]

W 1990 roku w prezydenckiej kampanii wyborczej poparł wprawdzie Tadeusza Mazowieckiego, ale – jak mówił w telewizji – głównie dlatego, że przerażają go ludzie stojący za Wałęsą (wówczas byli to bracia Kaczyńscy). Nawet kiedy Lem był za czymś lub kimś, to głównie dlatego, że był przeciw komuś lub czemuś innemu.

„Nie podoba mi się prawica, odrzuca mnie od lewicy, ale nie odpowiada mi także centrum” – mniej więcej tak wyglądał typowy komentarz polityczny Lema.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 389]

Grób na krakowskim cmentarzu Salwatorskim bodajże jako jedyny nie ma krzyża. Przypomina mi swoim projektem książkę – a może to tylko mój odruch, za sprawą którego każdy prostopadłościan, na którym widać napis „STANISŁAW LEM”, wydaje mi się książką.

Ale jeśli to książka, to jej tytułem jest łacińskie motto, które Lem sam wybrał na swój grób: „FECI, QUOD POTUI, FACIANT MELIORA POTENTES”. Zatytułował więc księgę swojego życia: „Zrobiłem, co umiałem. Niech więcej zrobią zdolniejsi”.

[Wojciech Orliński, „Lem. Życie nie z tej ziemi”, s. 407]

5 myśli w temacie “Nieziemski Lem

  1. Wszystko piknie (europejski kilometraż wykręcony wartburgiem rozczula), tylko po co to wybiórcze, naciągane ideolo?
    :
    Grób na krakowskim cmentarzu Salwatorskim bodajże jako jedyny nie ma krzyża.

    …Bo bywam na Salwatorskim, w tym u Lema. I u innych pisarzy, aktorów.

    Bodajże, bodajże. Równie bodajże Szymborska to najważniejsza/najgorsza agnostyczka wśród noblistów, ateusz Miłosz niegodzien Skałki, itd.

    Polubienie

  2. @a cappella: Myślę, że wynika to z faktu, iż Orliński napisał „biografię subiektywną”. Już na samym początku (strona 13) zastrzega się, że:
    „Jedyną historią, jaką mogę państwu opowiedzieć w sposób uczciwy, jest moja historia: współczesnego dziennikarza, który próbuje zrekonstruować życie Stanisława Lema na podstawie dostępnych materiałów”.

    Polubienie

  3. Tak.
    Lecz – skoro już tak sugestywnie pisze o grobowej książce (~unaocznienie) – mógł się przejść po Salwatorskim (gdzie od dekad spoczywa tylu luminarzy, artystów, w tym niedowiarków różnych odcieni)…

    Tego typu subiektywizm „pod efekciarską tezę” można też nazwać pisaniem uprzedzonym.
    A dziennikarskie cztery litery ocali sprytne słówko „bodajże”.

    (Grób Lema… i okolice)

    Polubienie

  4. @a cappella: Nie będę bronił autora. To wygodny wytrych już na samym początku ogłosić, że nici z obiektywizmu, a potem pisać BODAJŻE wszystko, co ślina na język przyniesie…

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.