W książce Jonathana Haidta „Prawy umysł” znalazłem bardzo ciekawy fragment wyjaśniający, dlaczego obecne systemy ubezpieczeń zdrowotnych działają źle. Zabijając konkurencję, przyczyniają się do nieuzasadnionego wzrostu cen usług medycznych. Socjalistom wydaje się, że powszechne ubezpieczenie zdrowotne zapewnia wszystkim równy dostęp do zabiegów i porad. W pewnym sensie mają rację…
Pod biurokratycznym nadzorem Narodowego Funduszu Zdrowia wszyscy cierpliwie czekamy po kilka lat na należne nam świadczenia specjalistyczne i przekonujemy się na czym polega socjalistyczna sprawiedliwość w dzieleniu biedy. Tymczasem ZUS zawzięcie inkasuje nasze składki, a urzędnicy w NFZ planują, ilu Polaków we wrześniu 2020 roku zaboli noga.
Przeczytaj, proszę, co by się działo, gdybyś zamiast normalnie kupować żywność w supermarkecie, realizował w nim swoje uprawnienia wynikające z obowiązkowego ubezpieczenia spożywczego:
W 2009 roku Goldhill opublikował w miesięczniku „The Atlantic” prowokacyjny esej pod tytułem „How American Health Care Killed My Father” („Jak amerykańska służba zdrowia zabiła mojego ojca”). Jednym z jego najważniejszych spostrzeżeń była niedorzeczność rozwiązania polegającego na wykorzystywaniu ubezpieczenia do opłacania rutynowych świadczeń. Na ogół wykupujemy ubezpieczenie na wypadek, gdybyśmy ponieśli stratę na skutek katastrofy. Wkładamy pieniądze do puli ubezpieczeniowej wraz z innymi ludźmi, aby rozproszyć ryzyko, i mamy nadzieję, że nigdy nie odzyskamy ani gorsza. Rutynowe wydatki pokrywamy z własnej kieszeni, poszukując najwyższej jakości za najniższą cenę. Nigdy nie wystąpiliśmy do firmy ubezpieczeniowej z wnioskiem o pokrycie kosztów wymiany oleju.
Kiedy następnym razem wybierzesz się do supermarketu, przyjrzyj się uważnie puszce groszku konserwowego. Pomyśl o pracy, jaką w nią włożono – o rolnikach, pracownikach przetwórni warzyw, pracownikach supermarketu, hutnikach i robotnikach z zakładu metalowego, w którym wyprodukowano puszkę – i zastanów się, jakie to cudowne, że możesz kupić tę puszkę za niespełna dolara. Na każdym etapie tego procesu konkurencja między dostawcami faworyzowała tych, którzy dzięki swojej innowacyjności zmniejszali koszt dostarczenia Ci tej puszki choćby o grosik. Jeśli Bóg – jak często się uważa – stworzył świat, a później zaprojektował go dla naszego dobra, to wolny rynek (i jego niewidzialna ręka) wydaje się niezłym kandydatem na boga. Można zacząć rozumieć, dlaczego niektórzy libertarianie przejawiają niemal religijną wiarę w wolny rynek.
Teraz zabawmy się w diabła i pogrążmy rynek w chaosie. Wyobraź sobie, że pewnego dnia z wszystkich produktów w supermarkecie znikają ceny. Ktoś usuwa też wszystkie etykiety z opakowań, pozostawiając tylko prosty opis zawartości. Odtąd nie możesz już porównywać produktów różnych firm. Możesz wziąć z półek, co chcesz i ile chcesz. Zanosisz wybrane towary do kasy, kasjerka skanuje Twoją kartę ubezpieczeniową i pomaga Ci wypełnić szczegółowy wniosek. Uiszczasz opłatę zryczałtowaną w wysokości dziesięciu dolarów i wracasz z zakupami do domu. Miesiąc później otrzymujesz rachunek z informacją, że Twój ubezpieczyciel spożywczy pokryje większość pozostałych kosztów, ale będziesz musiał zapłacić jeszcze piętnaście dolarów. Może się wydawać, że zakup fury jedzenia za dwadzieścia pięć dolarów to nie lada okazja, w rzeczywistości jednak co miesiąc płacisz za swoje zakupy, opłacając składkę na ubezpieczenie spożywcze.
W takim systemie nikt nie ma motywacji do poszukiwania innowacyjnych sposobów obniżania kosztów jedzenia albo poprawiania jego jakości. Supermarkety dostają pieniądze od firm ubezpieczeniowych, które z kolei otrzymują nasze składki. Koszt ubezpieczenia spożywczego zaczyna rosnąć, ponieważ supermarkety oferują wyłącznie produkty, za które ubezpieczyciele płacą najwięcej, a nie takie, które dostarczałyby wartości klientom.
W miarę jak koszt ubezpieczenia spożywczego rośnie, coraz więcej ludzi nie może sobie na nie pozwolić. Liberałowie (motywowani przez fundament Troska) domagają się wprowadzenia nowego programu rządowego, w którego ramach państwo opłacałoby ubezpieczenie spożywcze ludziom ubogim i seniorom. Odkąd jednak rząd staje się największym nabywcą żywności, sukces supermarketów i firm oferujących ubezpieczenie spożywcze zależy przede wszystkim od maksymalizowania wpływów od rządu. Zanim się spostrzeżesz, puszka groszku będzie kosztować rząd trzydzieści dolarów, a my wszyscy przeznaczymy 25% swoich dochodów – w postaci podatków – na kupowanie sobie nawzajem produktów spożywczych po nieprzyzwoicie zawyżonych cenach.
Oto jaki los sobie zgotowaliśmy – przekonuje Goodhill. Dopóki konsumenci nie będą musieli brać pod uwagę ceny – dopóki ktoś inny będzie płacić za nasze wybory – sytuacja będzie się pogarszać. Nie zdołamy rozwiązać tego problemu poprzez powołanie zespołu ekspertów, który miałby ustalić najwyższą dopuszczalną cenę puszki groszku. Jedynie sprawnie działający rynek może połączyć podaż, popyt i pomysłowość, aby zapewnić opiekę zdrowotną za możliwie najniższą cenę.
[Jonathan Haidt, „Prawy umysł”, s. 388-390]
Jeśli ten wpis pokażą w TVN, to zachwiejesz rynkiem groszku, a Pan Janusz Piechociński będzie miał materiał na 5 tweetów :)
PolubieniePolubienie
@Orginal_Replica: Nie wiem, czy to zaszczyt bywać (nawet wirtualnie) w TVN. Zapraszają tam takiego wyjątkowo niemiłego gościa z Samoobrony (pardon, z PiS), który właśnie utracił stanowisko w Parlamencie Europejskim. :-(
PolubieniePolubienie
Niektórzy nie zauważają różnicy między zaproszeniem do stołu a zaproszeniem na stół sekcyjny.
PolubieniePolubienie
Ten opis odnosi się do Stanów z ich wielkimi wypaczeniami, tyle że zupełnie innymi niż u nas. U nich biznes zdrowotny jest wyjątkowo dochodowy, odpowiada już za kilkanaście procent PKB. Poważniejsza choroba oznacza potężne problemy finansowe, ponieważ ubezpieczenie pokryje jedynie część horrendalnie drogiego leczenia. Lekarz zarabia więcej, niż prezydent kraju, ale bardzo wielu z nich ma na głowie jakąś sprawę sądową o milionowe odszkodowania. Pacjentowi wykonuje się całą masę badań, które w naszych warunkach uznaje się za niepotrzebne, ale tam je się wykonuje, bo można za nie wystawić słony rachunek i zmniejsza się ryzyko bycia pozwanym za to, że czegoś się nie dopatrzyło i naraziło zdrowie pacjenta na szwank. Można by wyliczać dalej, biorąc jeszcze na tapetę firmy ubezpieczeniowe, ale efekt końcowy jest taki, że Stany, pomimo tak dużych wydatków ponoszonych na lecznictwo, mają jedne z najgorszych wskaźników zdrowotnych społeczeństwa wśród krajów rozwiniętych. Leczenie na najwyższym poziomie światowym dostępne jest jedynie coraz węższej grupie społeczeństwa. Dużą część społeczeństwa, ze względu na zaporowe ceny, czy brak ubezpieczenia, nie stać na leczenie.
W naszych warunkach obowiązkowe ubezpieczenie spożywcze wyglądałoby zgoła inaczej. Dla przykładu:
„Możesz wziąć z półek, co chcesz i ile chcesz”
Nie możesz. O tym, co ci wolno wziąć „za darmo” w ramach ubezpieczenia, decydują dietetycy na podstawie stosu zmieniających się nieustannie rozporządzeń wydanych przez rzesze urzędników ubezpieczenia spożywczego. Do dietetyka pierwszego kontaktu możesz zostać przyjęty na dniach w ramach ubezpieczenia. Jeśli masz jakieś szczególne potrzeby dietetyczne, musisz się udać do wyspecjalizowanego dietetyka. Taki dietetyk może przyjąć tylko tylu szczególnie głodnych, za ilu zechce zapłacić ubezpieczenie spożywcze. A ono płaci tyle, że nie wystarcza na przyjmowanie tych, których wyspecjalizowany dietetyk już ma pod swoją opieką. Ponieważ rzesze głodnych nie mogących się doczekać na wizytę u dietetyka będą źle wyglądały w mediach, wprowadzony zostanie system kolejek wymuszających powolne przyjmowanie kolejnych głodnych pomimo tego, że nie da się obsłużyć jak należy już obsługiwanych głodnych. Dzięki temu wpiszą cię do kolejki i za kilka lat masz szansę dostać się do wyspecjalizowanego dietetyka. W międzyczasie brak odpowiedniej diety odciśnie swoje piętno.
„Uiszczasz opłatę zryczałtowaną w wysokości dziesięciu dolarów i wracasz z zakupami do domu”
W naszym systemie takiej zryczałtowanej opłaty by nie było. Wszystko należy się „za darmo”. Wprowadzenie takiej opłaty ograniczyłoby liczną grupę ludzi zabierających z półek groszek tylko dlatego, że jest za darmo, choć go wcale nie potrzebują. Byłoby więcej dla potrzebujących, ale nie można byłoby utrzymać fikcji, że artykuły spożywcze są dla wszystkich potrzebujących „za darmo”, co w społeczeństwie jest bardzo głęboko zakorzenionym oczekiwaniem.
„W takim systemie nikt nie ma motywacji do poszukiwania innowacyjnych sposobów obniżania kosztów jedzenia albo poprawiania jego jakości”
Uczciwy producent jedzenia wciąż będzie jeszcze zainteresowany obniżeniem jego kosztów, ponieważ przy cenie narzuconej przez ubezpieczenie będzie miał większy zysk albo w ogóle jakiś jeszcze zysk, a nie stratę. Ale prawdziwe kokosy zrobią ci, którzy „dogadają się” z urzędnikami ubezpieczenia, żeby ich jak najgorsze produkty ubezpieczenie spożywcze kupowało dla ubezpieczonych za jak najwyższą cenę. Szybko urosną w siłę i zagryzą uczciwych producentów.
„W miarę jak koszt ubezpieczenia spożywczego rośnie, coraz więcej ludzi nie może sobie na nie pozwolić”
Ech, dziedzictwo resztek amerykańskiej wolności… W europejskim kraju nie można przecież pozwolić na to, żeby ludzie mogli sami o sobie decydować. Ubezpieczenie spożywcze będzie obowiązkowe, o wysokości składek będzie decydowało państwo, a za niepłacenie ich będą czekały bardzo poważne sankcje karne.
„Odkąd jednak rząd staje się największym nabywcą żywności, sukces supermarketów i firm oferujących ubezpieczenie spożywcze zależy przede wszystkim od maksymalizowania wpływów od rządu.”
Nie w naszych warunkach. Rząd tak będzie dyktował wszystkie ceny produktów spożywczych, żeby koszty wyżywienia społeczeństwa przerzucić na producentów i supermarkety, które będą systematycznie albo upadać, albo pogrążać się w długach, albo ledwo wiązać koniec z końcem. Sukces odniosą te, które nie będą skazane jedynie na wpływy od ubezpieczenia spożywczego, ale będą miały szeroką i dobrą wolnorynkową ofertę produktów oferowanych poza przymusowym systemem ubezpieczenia spożywczego dla tych, którym zależy na dobrym jedzeniu i których na nie jeszcze stać.
Ale się z tego komentarza zrobił wpis…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fundus Ubezpieceń Spozywcyk? Worce spróbować! Kie cłek ubezpieco sie na zdrowie – robi to na wselki wypadek i licy na to, ze jednak przez cały rok nie zachoruje ani rozu. I to sie cynsto udoje! Więc kieby cłek ubezpiecoł sie na jedzenie, licąc na to, ze przez cały rok nie zgłodnieje ani rozu – to fto wie? Moze tyz by sie udawało? :)
PolubieniePolubienie
@Ruzio: Ależ fantastyczna analiza, jak wyglądałyby wypaczenia w polskim systemie ubezpieczeń spożywczych. Rewelacja!
PolubieniePolubienie
@owcarek podhalański: No właśnie! Ubezpieczenia to wynalazek służący łagodzeniu skutków katastrof, a nie finansowaniu spraw powszednich.
PolubieniePolubienie