Może i jestem marzycielem,
Ale nie jedynym.
Wierzę, że kiedyś do nas dołączysz
I świat stanie się naszym wspólnym domem.
– John Lennon „Imagine”
Patrząc na zaciekłą walkę pomiędzy kandydatami do objęcia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, pomyślałem:
A co by było, gdyby jeden z nich brał wszystko za dobrą monetę?
Gdyby na każdy atak odpowiadał salwą autentycznego dobra i wyciągał pomocną dłoń do zagubionego emocjonalnie oponenta? Nie po to, żeby wykazać swoją wyższość, ale żeby zatrzymać falę słownej przemocy i nienawiści. Żeby nie podnosić brudnej rękawicy rzucanej mu pod stopy.
Na przykład:
Dziennikarz i aktor bezmyślnie cytują głupi wpis zamieszczony w internecie przez osobę podszywającą się pod córkę kandydata.
Kandydat natychmiast oświadcza: „Uważam za wstrętne to, co zrobili. Miało to na celu przede wszystkim poniżenie mojej córki i pośrednio uderzenie we mnie.”
Szefowa sztabu kandydata dodaje, że był to „brutalny, ohydny i podły atak”.
Czy mają rację? Biorąc pod uwagę wzajemnie przypisywane sobie intencje, bez wątpienia tak.
A teraz trudny eksperyment myślowy: załóżmy, że kandydat wierzy w dobrą wolę dziennikarza i aktora. I tę wiarę praktykuje. Bez względu na to, czy jest to prawda, czy nie. Zamiast słów oburzenia mówi wówczas:
„Przykra sprawa. Dziennikarz i aktor strasznie się pomylili i rozumiem, jak źle się z tym czują. Czasami nieumyślnie wyrządzamy komuś krzywdę i sami potem cierpimy. Aby w przyszłości uniknąć takich niemiłych sytuacji, deklaruję pełną otwartość w potwierdzaniu autentyczności poszczególnych wpisów w internecie.”
Bo domagać się przeprosin nie warto. Człowiek przyzwoity zrobi to z własnej inicjatywy. A komu potrzebne są wymuszone, nieszczere słowa ubolewania?