Metoda Getting Things Done (GTD) Davida Allena to sport indywidualny.
Powiem więcej: GTD to sport kontaktowy.
To samotne zmaganie się z samym sobą i ze swoją uczciwością.
To odwaga spojrzenia prawdzie w oczy. Zarówno tej wygodnej, jak i niewygodnej. I stawienia jej czoła.
GTD to pięć wymagających hartu ducha etapów „zarządzania strumieniem zadań”. Strumieniem zadań? Tak, bo życie to strumień spraw i związanych z nimi czynności. Te pięć etapów to:
- Gromadzenie, które wymaga od ciebie odwagi nieprzymykania oczu na sprawy, którymi należy się zająć.
- Analiza, która wymaga od ciebie odwagi jasnego określenia twojego stosunku do każdej sprawy.
- Porządkowanie, które wymaga od ciebie konsekwencji w układaniu wszystkiego we właściwych przegródkach.
- Przegląd tygodniowy, który wymaga od ciebie odwagi okresowego konfrontowania postępów z zamierzeniami.
- Wykonanie, które wymaga od ciebie odwagi w walce z Kolegą Leniem.
Pięć prostych kroków – łatwych do zdefiniowania, lecz wymagających woli i determinacji, jeśli chcesz usunąć ze swojego życia wszelkie niedopowiedzenia i przemilczenia. Dopiero takie oczyszczenie przynosi ulgę w postaci „umysłu jak tafla wody”, gotowego odpowiednio zareagować na każdą niespodziankę – zarówno dobrą, jak i złą. Dopiero takie oczyszczenie czyni cię dojrzałym i odpowiedzialnym człowiekiem, który świadomie decyduje, co powinien, co może, a czego nie musi robić. I są to twoje własne, a nie narzucone przez kogoś decyzje, dzięki czemu stajesz się właścicielem swojego życia.
Jakie ma to przełożenie na działanie w „drużynie”?
Współpraca ludzi dojrzałych, świadomych swoich zobowiązań i powinności, przebiega sprawniej i uczciwiej. GTD-owcy biorą odpowiedzialność za powierzane im zadania i nie chowają swoich list Projektów i Najbliższych Działań pod dywan. Wręcz przeciwnie, listy te służą im do optymalnego podziału pracy w zespole, tak żeby wszystko, co jest możliwe do wykonania, zostało wykonane.
Nie wierzę w coś takiego, jak „zespołowe GTD”. Jeżeli już, możemy mówić o osobistym systemie GTD szefa zespołu, który deleguje swoje Projekty i Najbliższe Działania podwładnym, a potem kontroluje ich postępy w realizacji zadań. Jest mu łatwiej, gdy oni również są GTD-owcami, ale za pomocą swoich list „Czekam Na” i „Projekty Delegowane” potrafi radzić sobie również z osobnikami, którzy jeszcze nie do końca panują nad swoim życiem.
Istnieje świetnie, polskie określenie dojrzałego, odpowiedzialnego członka zespołu – to „człowiek, z którym można konie kraść”. Stosowanie GTD czyni cię właśnie kimś takim – niezawodnym kompanem we wspólnej podróży w nieznane.
Niniejszy wpis został wywołany zacytowanym poniżej fragmentem komentarza zamieszczonego przez orginal_replica pod wpisem W ciemnym zaułku. Nie stanowi jednak bezpośredniej polemiki, ponieważ zawarta w komentarzu sugestia, jakoby metoda GTD była jakimś produktem (?) służącym wymianie informacji (?) w korporacyjnych zespołach (?) świadczy o niezrozumieniu istoty problemu, którego rozwiązania podjął się David Allen. To tak, jakby rozważać wpływ śruby mocującej fotel pilota na aerodynamikę samolotu. Bez śruby pilot spadnie z fotela podczas startu i będzie wielkie „bum”, ale nie ma to nic wspólnego z aerodynamiką.
Oto ten komentarz:
Wg mojego, gojowskiego rozumienia, GTD tak długo będzie niszowe, jak długo nie przyjmą go za swoje korporacje.
Ktoś, czyje zdanie w tej materii cenię, tak to zdefiniował:
„Narzędzia do współpracy sprawdzają się, jeżeli używają ich *wszyscy* współpracownicy. Innymi słowy, działa tutaj tzw. Network economy, gdzie wartość produktu składa się z zalet samego produktu oraz z liczby innych ludzi używających produkt. Jedna kaseta betamax może jest lepsza od jednej kasety VHS, ale ponieważ miliony używają VHS i nikt nie używa Betamax, to VHS jest lepszy.
Ja próbowałem kiedyś używać tzw. Mind Maps do robienia notatek, jest to bardzo fajny graficzny sposób, notatki robi się łatwo i łatwiej je później odcyfrować. Mind maps są lepsze od list i tabelek. Ale żeby odczytać taki Mind Map, odbiorca musi tez używać mind map. A jak nie używa, to mind mapę można rozbić o kant wiadomo czego.
Tak więc system Getting Things Done jest bardzo fajny w sensie zasad współpracy i działania, i powiedzmy procedur.
Narzędzia takie jak Outlook umożliwiają stosowanie tych zasad, być może w sposób niedoskonały, bo Outlook to jest mail + kalendarz a nie Getting Things Done. Także wartość Outlooka na przykład ocenić można na 3 w skali do 10. Ale wartość Outlooka w sensie network economies oceniłbym na 10 / 10, bo wszyscy mają Outlook. GTD jest pewnie 10/10 w skali funkcjonalności pojedynczego produktu, ale o wiele słabiej w skali sieciowej.
Ale w małej firmie albo początkującej firmie, albo w nowym, dobrze zdefiniowanym i odizolowanym projekcie można z powodzeniem zastosować to narzędzie.