Miesiąc: Październik 2011

Jak się to wszystko skończy?


Żeby uspokoić tę dziewczynę, żeby ją przestawić na słuchanie, opowiadam jej historię mojej rybki. To jest w życiu złotej rybki rybka numer sześćset czterdzieści jeden. Pierwszą kupili mi rodzice, żebym uczył się miłości i troski o inną żywą oddychającą bożą istotę. Sześćset czterdzieści rybek później wiem tylko, że wszystko, co kochasz, umiera. Kiedy po raz pierwszy spotykasz tego kogoś ważnego, możesz liczyć na to, że któregoś dnia ten ktoś umrze i pójdzie do piachu.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (284)


Ezechiel, rozdział dziewiętnasty, wiersz siódmy:
„Napadało na ich wyludnione pałace […]” coś tam, coś tam, coś tam. Nie można mieć całej Biblii w głowie, boby człowiek nie miał miejsca na własne nazwisko.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (277)


Myślisz, że może gdybyś pracował ciężej i szybciej, mógłbyś powstrzymać napór chaosu, ale potem któregoś dnia wymieniasz na tarasie żarówkę z pięcioletnią gwarancją i uświadamiasz sobie, że wymienisz tu żarówkę może jeszcze z dziesięć razy, zanim umrzesz.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (269)


– Czy to bardzo boli, kiedy się umiera?
Cóż kochanie, mówię jej, tak, ale życie boli znacznie bardziej.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (243)


Z zamkniętymi oczami pytam ją, czy wie, jak się to wszystko skończy.
– Na dalszą czy na bliższą metę? – pyta.
Jedno i drugie.
– Na dalszą metę – mówi – wszyscy umrzemy. Potem nasze ciała zgniją. Tu nie ma niespodzianek. Na bliższą metę będziemy odtąd żyli długo i szczęśliwie.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (51)


Rozbitek

Jak łatwo domyślić się z poprzedniego wpisu (krótkotrwałej, bo szybko odgadniętej, zagadki), moją lekturą przez ostatnie dni był „Rozbitek” Chucka Palahniuka. Jeśli, tak jak ja, jesteś fanem filmu „Fight Club” i zaprezentowanej w nim pokręconej, neurotycznej wizji rzeczywistości, „Rozbitek” będzie dla ciebie satysfakcjonującą kontynuacją tych samych klimatów. Jeśli zaś „Fight Club” ci się nie podobał, obejrzyj go jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż zobaczysz karykaturę dzisiejszego świata umeblowanego sprzętami z Ikei. Świata, w którym to ty, a nie stół czy krzesło, jesteś towarem i przedmiotem wielowątkowej manipulacji.

A jeśli nigdy nie słyszałeś o filmie „Fight Club”, to masz dwa wyjścia: zamknąć oczy i trwać w nieświadomości lub czym prędzej kupić lub wypożyczyć DVD i ujrzeć prawdę o otaczającej cię rzeczywistości.

A potem przeczytaj „Rozbitka”. Co prawda świat w nim opisany nie różni się od fight-clubowego – wszak to po prostu zachodnia cywilizacja odarta ze złudzeń – ale historia Tendera Bransona została opowiedziana wartko, a tłumaczenie Lecha Jęczmyka jest po prostu doskonałe. No, może z wyjątkiem samego tytułu, ponieważ „Rozbitek” nie w pełni oddaje wszystkie odcienie znaczeniowe oryginalnego „Survivora”, niosącego w sobie, moim zdaniem, nieco więcej optymizmu. Dla mnie rozbitek, to ktoś, kto latami będzie w samotności czekał na ratunek na bezludnej wyspie, a survivor, to osoba, która szczęśliwie umknęła kostusze spod kosy.

Niech poniższe cytaty zachęcą cię do sięgnięcia po tę lekturę i obejrzenia filmu „Fight Club”:


Kiedy się planuje porwanie samolotu w pojedynkę, człowiek zapomina, że gdzieś tam będzie zmuszony zostawić na chwilę zakładników i wyskoczyć do toalety.
(…)
Kiedy zostaliśmy na pokładzie tylko pilot i ja, wystartowaliśmy ponownie.
Pilot, tuż zanim wyskoczył, powiedział mi, że kiedy poszczególne silniki będą obcinać, alarm będzie bez końca ogłaszał, że wyłączył się silnik numer jeden albo trzy, albo któryś. Kiedy wszystkie przestaną działać, jedynym sposobem, żeby lecieć dalej, będzie podniesienie nosa. Trzeba pociągnąć na siebie kierownicę. Nazwał to sterownicą. Żeby ruszyć ster wysokości. Traci się wtedy szybkość, ale utrzymuje wysokość. Wygląda, jakby się miało wybór, wysokość albo szybkość, ale tak czy owak zanurkuje się nosem w ziemię.
To wystarczy, mówię mu, nie mam zamiaru zdawać na licencję pilota. Po prostu muszę skorzystać z toalety jak człowiek. Chcę, żeby już znalazł się za drzwiami.
Zwalniamy do stu siedemdziesięciu pięciu węzłów. Żeby was nie zanudzać szczegółami, schodzimy poniżej dziesięciu tysięcy stóp i otwieramy przednie drzwi kabiny. Pilot wyskakuje, a ja, zanim jeszcze zamknę drzwi, staję w progu i sikam w ślad za nim.
Nigdy w życiu nie czułem takiej ulgi.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (294-293)


Ludzie nie chcą, żeby im prostować życie. Nikt nie chce, żeby mu rozwiązywać jego problemy. Jego dramaty. Jego rozterki. Żeby mu uładzić życie. Posprzątać jego bałagan. Bo co by mu wtedy zostało? Tylko wielkie i przerażające nieznane.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (289)


Ten facet jest dość intensywnie brzydki.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (241)


Mój plan nie polega na tym, żeby dobrze wyglądać. Mój plan, to wyglądać na niewykorzystany potencjał. Chcę osiągnąć wygląd naturalny. Realny. Mam stwarzać wrażenie nieobrobionego surowca. Nie jakiegoś zdesperowanego biedaka, ale kogoś kryjącego w sobie możliwości. Nie kogoś głodnego. Jasne, że chcę wyglądać na kogoś, w kogo warto zainwestować. Uprany, ale nieuprasowany. Czysty, ale niewypolerowany. Pewny siebie, ale skromny.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (226)


Kuratorka dowiedziała się o mnie wszystkiego z wyjątkiem prawdy.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (213)


Nieważne, na czym się znasz.
Ważne, kogo znasz.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (142)


Na scenie w dole jakiś lokalny kaznodzieja rozgrzewał salę. Część jego wstępnego numeru polegała na tym, żeby doprowadzić widownię do hiperwentylacji. Można to uzyskać przez głośny śpiew. Albo skandowanie. Według agenta, kiedy ludzie krzyczą w ten sposób albo śpiewają na całe gardło hymn „Zadziwiająca łaska”, oddychają zbyt często. Krew ludzka powinna mieć odczyn kwaśny. Kiedy człowiek się przetleni, obniża się poziom dwutlenku węgla we krwi, która nabiera odczynu zasadowego.
– Alkalizacja oddechowa – mówi.
Ludzie popadają w zamroczenie. Przewracają się, słyszą dzwonienie w uszach, drętwieją im palce u rąk i nóg, odczuwają bóle w klatce piersiowej, oblewają się potem. To ma być uniesienie. Ludzie tarzają się po podłodze, z dłońmi skurczonymi w sztywne kleszcze.
To się uważa za ekstazę.
– Ludzie pracujący w biznesie religijnym mówią na to „odwalić homara” – powiada agent. – Nazywają to mówieniem językami.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (137-136)


Żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości, koordynator informuje mnie, że agent pozwolił sobie upewnić się co do tego, że moja żona urodzi nasze pierwsze dziecko na zakończenie mojego dziewięciomiesięcznego tournee.
Długofalowe plany przewidują, że moja małżonka będzie miała sześcioro, może siedmioro dzieci, wzorowa rodzina wyznawców.
Koordynator występów mówi, że nie będę musiał ruszyć palcem.
Z mojego punktu widzenia to będzie niepokalane poczęcie.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (75)


…ze starej kultury niewolników nie może wyrosnąć nowa kultura ludzi wolnych.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (25)


2 cytaty – ale jakie!


Ludzie zapominają, że podróż donikąd też zaczyna się od pierwszego kroku.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (159)


Ten jeden jedyny raz agent spytał mnie, gdzie widzę samego siebie za pięć lat.
W grobie, powiedziałem. Widzę siebie, jak jestem trupem i gniję. Albo jako popiół. Widzę siebie spalonego na popiół.
Pamiętam, że miałem w kieszeni naładowany pistolet. Staliśmy we dwójkę za kulisami pełnego ludzi, mrocznego audytorium. Pamiętam, że był to wieczór mojego pierwszego wielkiego występu przed publicznością.
Widzę siebie nieżywego i w Piekle, powiedziałem.
Pamiętam, że tego wieczoru chciałem się zabić.
Założyłem sobie, powiedziałem agentowi, że pierwsze tysiąc lat spędzę w Piekle na jakiejś podrzędnej posadzie, ale potem chciałbym przejść na stanowisko kierownicze. Zostać prawdziwym członkiem drużyny. Piekło może się spodziewać ogromnego wzrostu udziału w rynku w następnym tysiącleciu. Chcę popłynąć na tej fali.

Chuck Palahniuk „Rozbitek” (137)


No właśnie.

2 cytaty – ale jakie?

Z jakiej książki je zaczerpnąłem?

Chuck Palahniuk „Rozbitek”

Kościół gnijącego ciała

Doprawdy nie wiem, dlaczego polskich biskupów tak bardzo zajmuje gnijące w grobie ludzkie ciało.

Zawsze myślałem, że w tym wszystkim chodzi o nieśmiertelną duszę, a doczesna powłoka cielesna jest tylko kostiumem odrzucanym przez nią w momencie śmierci.

Niezależnie od przekonań religijnych jestem zdecydowanym zwolennikiem spopielania ciał. Uważam ten akt za najczystszą i najbardziej wypełnioną szacunkiem formę pożegnania bliskich opuszczających ziemski padół. Obrzydzeniem napawa mnie myśl, że ich ciała mogłyby gnić w grobie i być zżerane przez paskudne robactwo.

Spopieliłem swojego Tatę.

Spopieliłem swoją Mamę.

Sam też chciałbym po śmierci obrócić się w proch.

Jaką komukolwiek może to robić różnicę?

A już w szczególności Panu Bogu?