Oto najpiękniejsza, prawdziwa historia o dawaniu, jaką znam, opowiedziana mi przez Jacka Kornfielda ze Spirit Rock Meditation Center w Woodacre. Pewien ośmioletni chłopiec miał młodszą siostrę, która zachorowała na białaczkę. Powiedziano mu, że bez transfuzji krwi dziewczynka niebawem umrze. Rodzice wytłumaczyli mu, że prawdopodobnie jego krew jest odpowiednia, więc mógłby zostać dawcą, i poprosili, żeby zgodził się na odpowiednie badania analityczne. Przypuszczenia potwierdziły się – krew ośmiolatka nadawała się do zabiegu, zatem rodzice poprosili go, żeby oddał siostrze pół litra swojej krwi, ponieważ jest to jej jedyna szansa na przeżycie. Chłopiec oświadczył, że musi to przemyśleć.
Następnego ranka wszedł do pokoju rodziców i powiedział, że zgadza się oddać swoją krew. Pojechali więc do szpitala, gdzie położono go przy sześcioletniej siostrze i oboje podłączono do aparatury do przetaczania krwi. Pielęgniarka pobrała krew i zaczął się proces wpompowywania jej do krwiobiegu dziewczynki. Chłopiec leżał cicho i spokojnie na sąsiednim łóżku. Po pewnym czasie do gabinetu zajrzał lekarz, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Usłyszawszy ruch, chłopiec otworzył oczy i spytał: „Panie doktorze, a kiedy ja zacznę umierać?” – Anne Lamott „Bird by Bird” (205)