Tag: awaria

Gdy opieprzy cię szef

Gdy opieprzy cię szef, nie unoś się i nie przyjmuj postawy obronnej, tylko zastosuj czteropunktowy plan reakcji na krytykę:

  1. Potraktuj to poważnie. Przyjmij roboczą hipotezę, że (1) twój przełożony nie żartuje i że (2) nie przemawia przez niego patologiczna złośliwość, lecz naprawdę zdarzyła ci się wpadka. Zrobiłeś coś, co naraziło na szwank (lub mogło narazić) interes firmy, w której pracujesz.
  2. Przeproś. Raz a dobrze. Nie rzucaj od niechcenia: „Przepraszam, przepraszam…” i nie uciekaj bez słowa do toalety. Okaż, że rozumiesz zarzuty i wyciągniesz z zaistniałej sytuacji odpowiednie wnioski. Jeśli powstały jakieś szkody, bądź pierwszym, który zgłasza się na ochotnika do ich usuwania.
  3. Skoryguj przyszłość. Opracuj dla siebie korygujące zalecenia na przyszłość i zrób wszystko, żeby je skutecznie wdrożyć. Najgorszą przypadłością pracownika jest odporność na naukę objawiająca się niewyciąganiem wniosków z sukcesów i porażek oraz konsekwentnym powtarzaniem wciąż tych samych błędów.
  4. Nie rozpamiętuj. Co się stało, nie odstanie. Mleko się rozlało. Jeśli posprzątałeś po sobie (patrz punkty 2 i 3), nie masz już nic do zrobienia w tej sprawie. Zajmij się kolejnymi zadaniami, których realizację zaplanowałeś na dziś. Każdy popełnia błędy, każdy, nie raz i nie dwa, jest słusznie lub niesłusznie krytykowany. Jedynym wyjątkiem są ci, którzy nie robią nic. Ale ty przecież do nich nie należysz. Mam rację?

Brama ewakuacyjna

Brama ewakuacyjna

Podczas sobotniego spaceru po zaśnieżonych uliczkach zobaczyłem, uwiecznioną na powyższym zdjęciu, bramę ewakuacyjną z groźnym napisem „NIE ZASTAWIAĆ”. Zarówno przed nią, jak i za nią piętrzą się góry zgarniętego śniegu. Bo tak było najłatwiej…

Patrząc na ten obrazek, zacząłem zastanawiać się nad rolą bram ewakuacyjnych w naszym życiu i w działalności gospodarczej. Im odważniejsze są nasze plany, tym większe jest ryzyko niepowodzenia. I co wtedy? Konieczna jest wówczas ewakuacja na „z góry upatrzone pozycje”. I to one są właśnie taką bramą.

Niektórzy inaczej podchodzą do kwestii ryzyka w działaniu i opracowują oraz uruchamiają swoje plany B.

Ostatnio rozmawiałem z menedżerem wysokiego szczebla, który opisał mi następującą sytuację:

Jego firma realizowała kluczowy dla swojego istnienia projekt. Jednak menedżer ten nie miał pełnego zaufania do kierownika zespołu zajmującego się tym zadaniem, do podejmowanych przez niego decyzji merytorycznych. W związku z tym, zamiast uzdrowić sytuację, uruchomił, kierowany przez samego siebie, konkurencyjny projekt, który nazwał swoim planem B.

Abstrahując od finału tej historii, możemy pokazać wyraźnie, czym różni się brama ewakuacyjna od planu B.

Brama ewakuacyjna musi być drożna i zapewniać uratowanie skóry w przypadku jakiejś katastrofy lub totalnego niepowodzenia. Nie gwarantuje, że wyjdziesz z opresji nieporaniony lub że osiągniesz swój cel, jednak podczas realizacji planu A praktycznie nie pochłania twojej uwagi i zasobów twojej firmy.

Natomiast plan B wymaga utrzymywania go w gotowości, a w większości przypadków także wielu aktywnych i intensywnych działań, żeby w każdej chwili był gotów do odegrania pierwszoplanowej roli. W zmieniających się warunkach zewnętrznych niepielęgnowany plan B jest tylko złudzeniem bezpieczeństwa, polisą bez pokrycia.

Moja rada jest taka:

  1. Nie twórz i nie uruchamiaj planów B, ponieważ będą one odciągały twoją uwagę oraz zasoby od planu A i już na wstępie podważały twoją wiarę w jego powodzenie.
  2. Starannie przygotuj, a potem odśnieżaj swoją bramę ewakuacyjną, czyli wyjście awaryjne na wypadek niepowodzenia.

Bezpieczeństwo kosztuje

Bezpieczeństwo kosztuje. Przede wszystkim w sensie materialnym. Słuszny postulat, żeby najważniejsze osoby w państwie nie podróżowały razem jednym samolotem, przekłada się bezpośrednio na brzęczące złotówki, które każdy podatnik musi wysupłać z kieszeni. A stąd już niedaleka droga do populistycznych haseł, które ma w zanadrzu każda opozycja, że władza wozi swoje tyłki w luksusowych, przestronnych kabinach samolotów, kiedy my musimy tłoczyć się w przepełnionych autobusach. I tak mija rok za rokiem i budzimy się z ręką w nocniku, gdy coś spadnie albo wydarzy się inne nieszczęście.

I nie ma co gadać po próżnicy o procedurach, o tym, że Prezydent nie może z Premierem, a generał z generałem, kiedy zawsze znajdą się tacy, którzy skrupulatnie rozliczą użycie o jednego samolotu za dużo.

Po wypadku polskiego prezydenckiego samolotu w amerykańskiej prasie pojawiły się pełne niedowierzania komentarze dotyczące braku lub nieprzestrzegania procedur dotyczących wspólnych podróży wysokich urzędników państwowych. Tyle że w Stanach Zjednoczonych:

  • Prezydent ma do dyspozycji dwa samoloty Boeing VC-25 (zmodyfikowana wersja Jumbo Jeta Boeing 747-200B), z których każdy kosztował 325 milionów dolarów i których roczne utrzymanie pożera podobną sumę. Zakupy produktów żywnościowych na potrzeby Air Force One odbywają się incognito, w losowo wybranych sklepach, żeby zmniejszyć ryzyko zatrucia („How Air Force One Works” / How Stuff Works). Przed samolotem prezydenckim do celu podróży dociera inny samolot: towarowy C141 Starlifter, którego zadaniem jest dostarczenie na miejsce opancerzonych samochodów wchodzących w skład kolumny prezydenckiej.
  • Wiceprezydent ma do dyspozycji jeden z czterech Boeingów C-32A (zmodyfikowana wersja Boeinga 757-200), z których każdy kosztował 65 milionów dolarów.

Oprócz kosztów materialnych, bezpieczeństwo wymaga także wysiłku, dyscypliny i czasu. To nie przypadek, że mimo wyposażenia każdego samochodu w pasy, wciąż wiele osób ginie w wypadkach lub odnosi ciężkie obrażenia z powodu ich niezapięcia. To nie przypadek, że zdarza się tak wiele wypadków z powodu rozwinięcia nadmiernej prędkości. Brak czasu skłania kierowców do podejmowania nieuzasadnionego ryzyka.

Reasumując, uważam, że wypadek pod Smoleńskiem powinien z jednej strony być impulsem do odpowiedniego ponadpartyjnego zadbania o bezpieczeństwo osób, które sami wybraliśmy na najwyższe urzędy w państwie, a z drugiej strony skłonić każdego z nas do refleksji, czy ryzyko, które podejmujemy na co dzień, jest naprawdę uzasadnione, czy przybycie do celu podróży kilkanaście minut wcześniej jest ważniejsze od naszego życia i zdrowia.

Zderzenie łodzi

Jedna z buddyjskich legend opowiada o młodym rolniku, który w pocie czoła wiosłował swoją łodzią w górę rzeki, wioząc plony na targ w pobliskiej wiosce. Śpieszył się, ponieważ chciał jeszcze przed zmrokiem wrócić do domu po dostarczeniu produktów. Spojrzał przed siebie i ujrzał drugą łódź, która pędziła z naprzeciwka, kierując się wprost na niego. Rolnik zmienił kurs i jął gwałtownie wiosłować, żeby uniknąć zderzenia, ale to nie pomogło.

Zaczął wtedy krzyczeć w kierunku drugiej łodzi: „Zmień kurs, ty idioto! Staranujesz mnie! Rzeka jest szeroka! Uważaj!”. Ale i to nie przyniosło żadnego skutku. Łodzie zderzyły się z głuchym hukiem. Rozwścieczony rolnik nie przestawał wrzeszczeć: „Ty kretynie! Jak ci się udało uderzyć w moją łódź na samym środku takiej szerokiej rzeki! Odbiło ci?”.

Jednak gdy zajrzał do środka drugiej łodzi, zorientował się, że nikogo tam nie ma. Widocznie urwała się z cumy i swobodnie spływała z prądem w dół rzeki.

Morał stąd wynika następujący: Druga łódź jest zawsze pusta. Gdy się złościsz, wykrzykujesz swoje pretensje w kierunku pustej łodzi.

Marshall Goldsmith „What Got You Here Won’t Get You There” (63-64)