Jak zapewne łatwo było wydedukować z mojego pierwszomajowego wpisu Homo Corruptus, brnąłem ostatnio przez znakomite dzieło Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny”. To gęsta, wymagająca skupienia i, co tu dużo mówić, przygnębiająca książka bez happy endu (Tomasz Beksiński popełnił samobójstwo, Zdzisław Beksiński został zamordowany). To historia dziwnej rodziny i dziwnych, nieprzystających do jakiejkolwiek rzeczywistości ludzi.
Poniżej przytaczam trzy cytaty, które dobrze opisują metodę pracy Zdzisława Beksińskiego. W ten sposób nie da się prowadzić żadnego biznesu, pracować w zespole czy budować autostrad. Tak można tylko tworzyć Sztukę.
„obraz, rozrastając się, zaczyna dyktować prawa dotyczące tego, czym ma być, i trzymanie się na siłę koncepcji pierwotnej mija się z celem. W trakcie pracy czuję się raczej sługą obrazu, który rozrasta się zgodnie ze swymi prawami, niż sługą koncepcji, która stałą u jego poczęcia.”
[Magdalena Grzebałkowska, „Beksińscy. Portret podwójny”, s. 265]
„Mam jakiś pomysł, co namalować, naszkicowany na świstku papieru najczęściej, łączący się z pewnym wyobrażeniem, ale maluję na zasadzie nastawiania aparatu na ostrość, tak jak na lustrzance się to robi. Czyli bardzo nieostro nałożone plamy, które stają się coraz ostrzejsze, z dnia na dzień, z dnia na dzień, nabierają szczegółów. Czasem coś jest zamalowywane, zmieniane. Czasem coś, co powstało, zaczyna budzić nadzieję, że jakbym to zmienił, to będzie lepsze, to zamalowuję i zmieniam. Nawet bywają takie sytuacje, że odwracałem do góry nogami, ze dwa, trzy obrazy powstały tak i były fajniejsze niż na początku. Była taka sytuacja, że była postać Madonny i została przerobiona na postać mężczyzny, ale co z tym dzieckiem zrobić? Prawdziwy mężczyzna z dzieckiem właściwie też fajnie wygląda, ale przyśniła mi się taka kura, która mówiła po polsku i artykułowała z dzioba głoski przedniojęzykowo-zębowe, i powiedziała: „Ty się nie znasz na kobietach”. Ubawiła mnie ta kura, więc sobie rano pomyślałem, że przerobię dziecko na kurę.”
[Magdalena Grzebałkowska, „Beksińscy. Portret podwójny”, s. 396]
„Oczywiście inspiruję się literaturą podobnie jak muzyką, obserwacją otoczenia i wszystkim, co jest we mnie i na zewnątrz, ale inspiruję się niejako przypadkowo, szczątkowo, ułamkowo. Na przykład poruszony wiatrem siwy kosmyk włosów u pewnego starego mężczyzny zauważony w tramwaju nr 19 na przystanku przy placu Unii przed trzema laty próbuję namalować i wsadzić do jakiegoś obrazu wielokrotnie ze skutkiem negatywnym, jak do tej pory. (…) Takich szczątkowych inspiracji jest bardzo wiele. Niedawno porzuciłem w połowie namalowany obraz, gdyż nagle zdałem sobie sprawę, że jest to prawie dosłownie rysunek mego przyjaciela widziany przed kilku laty, którego to twórcę z kolei krytyka oskarża, że jest pod moim wpływem. Może zainspirować mało istotny szczegół, np. z całej dość męczącej w czytaniu książki Hawkesa „Gałązka limony” zapamiętałem zamarznięty bombowiec na wstępie, ale to może dlatego, że już od dłuższego czasu poprzednio chciałem malować stare samoloty. Potem zresztą zniechęciłem się do tego, zauważywszy na jednym z obrazów Woodroffe’a, jako uboczny szczegół, taki właśnie stary zardzewiały bombowiec, jaki chciałem malować. Dlatego też nie znoszę oglądania cudzych obrazów. Antyinspiracja, czyli niemożność namalowania czegoś, bo już ktoś to namalował, jest jeszcze gorsza od kompletnego braku inspiracji. Czyli że jednak najszczęśliwszy byłem w okresie, gdy myślałem, że mnie pierwszemu na świecie jakieś pomysły wpadły do głowy.”
[Magdalena Grzebałkowska, „Beksińscy. Portret podwójny”, s. 242]