Miesiąc: Maj 2013

Bądź na TAK, a nie na NIE!

Prawie cztery lata temu we wpisie Nie dla „nie” wyznaczyłem jeden z kanonów mojej filozofii skutecznego eliminowania złych nawyków z własnego życia. Polega on na zastępowaniu negatywów pozytywami, a nie ich negowaniu.

Tylko w matematyce minus i minus dają plus. W życiu – dwa razy dłuższy minus.

Podejście to można obrazowo zilustrować na modnym ostatnio przykładzie „odłączania się od internetu”. Zobowiązanie takie często jest formułowane w następujący sposób:

Podczas urlopu pod żadnym pozorem nie będę łączył się z internetem. Ani za pomocą komputera, ani nawet komórki.

Co za głupota!

Dlaczego?

Ponieważ zaraz będziesz żałował, że nie możesz sprawdzić aktualnej, precyzyjnej prognozy pogody! Albo złamiesz swoje bohaterskie zobowiązanie. I tak źle, i tak niedobrze!

Moja rada jest taka:

Bądź na TAK, a nie na NIE!

Zamiast mówić „nie będę łączył się z internetem” powiedz sobie:

  • Będę łączył się z moimi dziećmi poświęcając im czas i uwagę.
  • Będę łączył się z moją drugą połową.
  • Będę łączył się z moimi rodzicami.
  • Będę łączył się z bieganiem i pływaniem.
  • Będę łączył się z harataniem w gałę.
  • Będę łączył się ze spacerami i słuchaniem śpiewu ptaków.
  • Będę łączył się z czytaniem książek.
  • Będę łączył się z innymi ludźmi w realnym świecie.

Masz tysiące możliwości pasujących do twojego temperamentu i upodobań!

Bądź na TAK, a nie na NIE!

Najlepszy klient

Działo się to dawno, dawno temu, kiedy komputery osobiste miały szare lub beżowe obudowy, a ich cena w Polsce odpowiadała częstotliwości zegara nadającego rytm pracy ich procesora. Komputery zgodne z IBM PC/XT z zegarem 8 MHz kosztowały 8 milionów złotych, a te szybsze, 10-megahercowe – 10 milionów złotych. Oczywiście przed denominacją. Teraz procesory pracują tysiąc razy szybciej, a nowa złotówka jest warta 10 tysięcy razy więcej.

Otóż w tych zamierzchłych czasach zajmowałem się składaniem komputerów z części sprowadzanych w ramach prywatnego importu przez zastępy uczynnych (czytaj: żądnych zysku) osób. Tylko siermiężne obudowy powstawały w warsztatach polskich rzemieślników z deficytowej blachy. Tak… w tamtych latach należało wykazywać się zręcznością i wytrwałością w operowaniu pilnikiem podczas dopasowywania artystycznie rozmieszczonych otworów montażowych w polskiej blasze do nudnego, standardowego ich układu w podzespołach wyprodukowanych przez niegrzeszących polotem Chińczyków.

Był to okres wielkich zmian i różne instytucje chciały na gwałt się przeobrażać i unowocześniać. Niekwestionowanym symbolem postępu stał się wówczas komputer osobisty. Jeden. Na sto osób. Dlaczego? Ponieważ te 8 czy 10 milionów, choć z jednej strony stanowiło odpowiednik zaledwie tysiąca dolarów, to z drugiej strony było równowartością miesięcznego funduszu płac takiej organizacji.

W tych pięknych okolicznościach finansowych firma, w której pracowałem, sprzedała jeden z komputerów pewnej spółdzielni. Prezes spółdzielni, człowiek niewątpliwie odpowiedzialny i gospodarny, postanowił radykalnie zabezpieczyć tak drogocenny sprzęt. Po sprawdzeniu, że jednostka centralna, monitor i drukarka działają poprawnie, polecił mi wszystko porozłączać i ustawić na półkach w nowiutkim, chyba specjalnie w tym celu zakupionym sejfie. Następnie zamknął pancerne drzwi i je zapieczętował. W ten sposób komputer ten stał się jednym z najlepiej zabezpieczonych urządzeń na świecie.

Gdy po kilku miesiącach pojawiłem się u Pana Prezesa z uaktualnieniem oprogramowania, zorientowałem się, że przez cały ten czas sprzęt nie był używany, ani nawet wyjmowany z sejfu. Wtedy zrozumiałem, że został kupiony nie po to, żeby z niego korzystać, ale po to, żeby w razie potrzeby stanowił dające się zademonstrować, namacalne świadectwo nowoczesności. Pana Prezesa i jego spółdzielni.

To był najlepszy klient w mojej karierze. Co prawda trudno było mu zaoferować jakieś nowe usługi, ale za to nie narzekał, nie wydziwiał i nie psuł sprzętu. Wręcz przeciwnie, utrzymywał go w nienagannym, fabrycznie nowym stanie.

Dlaczego przypomniałem sobie o tym właśnie teraz?

Dlatego, że obecnie takim „najlepszym klientem” jawi mi się Miasto Stołeczne Warszawa, które dbając o ulice, tunele, linie metra i mosty zamyka je, aby nie ulegały zużyciu podczas eksploatacji przez natrętnych mieszkańców, turystów i zwykłych wandali…

Spust cyfrówki

Nie, to nie jest wpis o cyfrowych aparatach fotograficznych.

To wpis o nowej, starej tradycji – tradycji gospodarskiego doglądania spustów.

Dawno, dawno temu, kiedy Polska była niepodważalną potęgą gospodarczą, Nasz Drogi Przywódca, Pierwszy Sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Towarzysz Edward Gierek miał zwyczaj podróżować ze swoją świtą po całym kraju, ale ze szczególnym upodobaniem nawiedzał okręgi górniczo-hutnicze, by swym gospodarskim okiem osobiście doglądać spustów surówki. I naród cieszył się wraz ze swym władcą oglądając w Dzienniku Telewizyjnym lejący się szerokim, acz zdyscyplinowanym strumieniem, rozgrzany do białości półprodukt polskiej myśli technicznej i czynu robotniczego.

Obecnie, gdy Polska ponownie stała się niepodważalną potęgą gospodarczą, Zieloną Wyspą Europy, Minister Michał Boni kontynuuje tę przepełnioną pozytywnymi fluidami tradycję, podróżując zygzakiem po kraju i osobiście doglądając włączania prztyczków uruchamiających cyfrową emisję telewizyjną w kolejnych województwach. Te uroczyste spusty cyfrówki sprawiają, że odtąd radosny, kolorowy cyfrotok może lać się równie szerokim i zdyscyplinowanym strumieniem wprost do oczu coraz większego grona rozradowanych obywateli.

Bo zasady polityki i marketingu pozostają niezmienne, niezależnie od tego, kto i w jakim celu się nimi posługuje. Wszystko polega na wykreowaniu ciekawej narracji zdolnej zadomowić się w umysłach wychowanych na bajkach, w których zawsze zła wiedźma przegrywa, a piękna królewna i piękny królewicz żyją długo i szczęśliwie – tu wśród nas, a nie za siedmioma górami i siedmioma lasami.

Dobranoc…

Wspieraj swojego szefa!

Jack Welch, legendarny prezes koncernu General Electric, zapytany, co robić, żeby odnieść sukces w pracy zawodowej, odpowiedział bez wahania:

„Dowiedz się, na czym najbardziej zależy twojemu szefowi, i przekrocz w tej dziedzinie jego oczekiwania.”

Już słyszę chór „oburzonych”, zgłaszających pryncypialne i zawsze słuszne wątpliwości:

  • A jeżeli szef kradnie?
  • A jeżeli szef uprawia prywatę?
  • A jeżeli szef niszczy ludzi?
  • A jeżeli mój wysiłek nie zostanie dostrzeżony?
  • A jeżeli…
  • A jeżeli…
  • A jeżeli…

Tak, zapewne są tacy szefowie i zapewne są wśród nich psychopaci i biznesowi samobójcy, ale wbrew tym wszystkim „a jeżeli”, większości szefów zależy na wykazaniu się sprawnością działania przed swoimi szefami, co z reguły prowadzi do lepszego działania całej organizacji. Szczególnie w firmach prywatnych, gdzie na koniec dnia liczy się przede wszystkim, o ile więcej złotówek wpłynęło do kasy, niż z niej ubyło.

Zachęcam cię zatem do zastanowienia się, co możesz zrobić, żeby twój szef odniósł sukces, realizując cele waszej organizacji. Skup się na tym i daj z siebie wszystko, a nie będziesz musiał biadolić, że znów ominął cię awans.

Wspieraj swojego szefa!