Przywódca nie może mieć oporów przed stawianiem ludzi w niewygodnych sytuacjach, jeśli służy to osiągnięciu szczytnego celu.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że określenie „szczytny cel” jest szalenie nieprecyzyjne i zdarza się, że to, co jedna osoba uważa za największą cnotę, dla innej jest niewybaczalną zbrodnią. Ale nie o to chodzi w tym wpisie.
Kiedy grupa ludzi realizuje jakieś przedsięwzięcie, większość czynności prowadzących do sukcesu nie polega na:
- wąchaniu kwiatków,
- leżeniu na hamaku,
- popijaniu piwka z kumplami,
- haratniu w gałę
- lub korzystaniu na tysiąc sposobów z uroków miłego towarzystwa osobników płci przeciwnej lub własnej.
Ktoś przecież musi:
- pozmywać naczynia,
- udrożnić zapchaną rurę kanalizacyjną,
- postać w kolejce, żeby załatwić sprawę w urzędzie,
- przeprowadzić trudną rozmowę z kolegą, który ma piach w rękawach
- lub pilnować rowerów, żeby nikt ich nie ukradł.
Przywódca musi umieć „bez skrupułów” rozdzielić zadania pomiędzy członków swojego zespołu, kierując się tylko jedną przesłanką – sprawnością i niezawodnością ich wykonania przez poszczególne osoby. W związku z tym nieuniknione jest, że jednym dostanie się liczenie worków, a innym ich noszenie.
Stuprocentowa sprawiedliwość i równowaga świata istnieją tylko w marzeniach, a zatem:
Przywódca nie może mieć oporów przed stawianiem ludzi w niewygodnych sytuacjach, jeśli służy to osiągnięciu szczytnego celu.