W wywiadzie udzielonym po zdobyciu olimpijskiego srebra w rzucie młotem, nasza znakomita miotaczka Anita Włodarczyk powiedziała:
Zaraz po wejściu na stadion spojrzałam w niebo i pomyślałam, aby „Kama” była ze mną. I była. Kiedy wchodziłam do koła przed piątym i szóstym rzutem też patrzyłam w górę i prosiłam Kamilę, żeby rzucała razem ze mną. Dziękuję jej i dedykuję ten medal.
Buty „Kamy” miałam od trzech lat. Na ostatnim zgrupowaniu, w ośrodku „Cetniewo” we Władysławowie, wyjęłam je pierwszy raz z szafki i zacząłem rzucać, aby „dotrzeć”. One mi pomogły, rękawica mi pomogła i po 12 latach znów Polka ma medal w tej konkurencji.
Nie chciałbym urażać niczyich uczuć, ale nie przesadzajmy. Nie zrzucajmy odpowiedzialności za nasze wyniki na zmarłych kolegów, członków rodziny lub uwielbianych idoli. Pamięć o nich jest bardzo ważna, zadedykowanie im sukcesu to wspaniały dowód naszego szacunku, ale stwarzanie wrażenia, jakoby to oni odwalali za nas całą robotę, jest niewłaściwe i niewychowawcze.
Anita Włodarczyk przez ostatnie cztery lata harowała jak wół. Nie tylko rzucała młotem pod mostem w Poznaniu, ale też budowała siłę i wydolność organizmu, podporządkowując się schematom i harmonogramom opracowanym przez znających się na rzeczy trenerów. Jej srebrny medal to nie wynik zbiegu okoliczności, farta czy wpływu sił nadprzyrodzonych. To efekt skutecznej pracy zespołowej i olbrzymiej determinacji samej zawodniczki.
To samo dotyczy działalności gospodarczej. Zakładając firmę, nie licz, że ktoś wyciągnie magiczną różdżkę i stanie się światłość. Bierz się do roboty, miej wizję swojego celu i z pełnym zaangażowaniem zasuwaj w obranym kierunku. Dopiero wtedy możesz liczyć na wsparcie duchów przeszłości.