Nie byłbym sobą, gdybym z okazji Dnia Kobiet nie zabrał się za być może przeintelektualizowane, ale całkiem pożyteczne rozważania.
Dzień Kobiet? To znaczy czyj? Przebojowej pani ministry, której niestraszne są polityczne boje i medialne nagonki, która bez wahania rozepchnie łokciami tłum napitych kiboli? Czy nieśmiałej dziewczyny marzącej o poślubieniu pięknego, pachnącego i bogatego młodzieńca, któremu urodzi trójkę zdrowych, mądrych i radosnych berbeci? A może naburmuszonej urzędniczki, na którą w domu czeka głodny leniwiec o twarzy przypominającej zupełnie nikogo albo Ferdynanda Kiepskiego?
Dzień Kobiet jest tak samo nieadekwatny, jak i Dzień Górnika dotyczący w równym stopniu wymuskanego, poruszającego się służbową limuzyną dyrektora kopalni, jak i umorusanego, spoconego kreta fedrującego na przodku.
Powiedzmy sobie szczerze: zarówno Dzień Kobiet, jak i Dzień Górnika zawsze będą przynosiły radość tym, którzy są na górze i gorycz tym, którzy spędzają życie niżej. Znacznie niżej.
Szczęście i pozytywne zbiegi okoliczności odgrywają w naszym życiu znaczącą rolę, ale ja bez chwili wytchnienia wierzę, że jeszcze bardziej liczy się nasza gotowość do korzystania z nadarzających się okazji. Gotowość poparta rzetelną wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniami zgromadzonymi w praktycznym działaniu.
W XXI wieku podział na kobiety i mężczyzn, na górników i hutników stał się anachroniczny. Ważniejszy jest podział na ludzi aktywnych i biernych – na tych, którzy sami sięgają gwiazd, i na tych, którzy czekają, aż im manna spadnie z nieba.
Dlatego zamiast Dnia Kobiet świętujmy dziś Dzień Aktywnych i życzmy im optymalnego wykorzystania jedynej w swoim rodzaju okazji, jaką dostali od losu – okazji, która nazywa się ŻYCIE.