Niniejszym informuję, że w 2011 roku przebiegłem już 1000 kilometrów!
Po wczorajszym truchtaniu dokładnie 1008 kilometrów!
Pogoda sprzyja, więc nie jest to jeszcze moje ostatnie słowo!
Pozostań przy zdrowych zmysłach i zachowaj życiową równowagę.
Miesiąc: Listopad 2011
Niniejszym informuję, że w 2011 roku przebiegłem już 1000 kilometrów!
Po wczorajszym truchtaniu dokładnie 1008 kilometrów!
Pogoda sprzyja, więc nie jest to jeszcze moje ostatnie słowo!
Doszedłem ostatnio do wniosku, że ludzi sukcesu charakteryzują trzy podstawowe cechy:
(Meta)fizyka sukcesu w biznesie polega zatem na tym, żeby używać swojej inteligencji do wyboru kierunku działania, nieustępliwości do podtrzymywania ruchu oraz wykazywać zręczność w łapaniu nadarzających się okazji.
Jeżeli myślałeś, że poprzedni wpis „Odklejeni od rzeczywistości” był szczytem subiektywizmu i wrednego kapitalistycznego podejścia autora BIZNESU BEZ STRESU, to się myliłeś. Pod wpisem tym pojawił się znakomity komentarz czytelnika orginal_replica, zawierający między innymi osobistą przypowieść przedsiębiorcy o przekazywaniu firmy pracownikom, którzy nawet za darmo nie chcą otrzymać w spadku dochodowego biznesu. Ponieważ nie wszyscy czytają komentarze i nie pojawiają się one w kanale RSS, postanowiłem zacytować ten tekst w ramach dzisiejszego wpisu. Słowa są ostre i bezkompromisowe, ale przypominam, że można spotkać ludzi, których one nie dotyczą – pracowników, na których można zawsze polegać i którzy dołożą wszelkich starań, żeby każdą sprawę doprowadzić do korzystnego dla firmy finału. Mam nadzieję, że Ty, Drogi Czytelniku, należysz do tego grona.
Oto komentarz czytelnika orginal_replica:
Kilka lat temu pisaliśmy o podobnym problemie. Dosyć ostro opisałem [cenzura – pejoratywne określenie grupy osób, które zachowują się w sposób niekulturalny], która pracuje w większości firm. Zostałem za to zganiony przez Damę Blogową. I rzeczywiście – z punktu widzenia pracodawcy jest lepiej mówić o bezcennych siłach, które utrzymują firmę w ruchu :))). Za kogo on (pracodawca) ich ma – nie musi mówić; i to jest święto prowda.
Ale – w każdej firmie są pracownicy i zasoby ludzkie. Zasoby to jest ta część, która ma nikłe lub żadne umiejętności (chodzący przewód pokarmowy), łatwo zastępowalne przez inne jednostki z tego klastra. Wymagają bardzo dużo uwagi i nadzoru, sześć razy przytaknie, że rozumie, po czym tak schrzani robotę jak nikt przedtem. W poniedziałki potrzebuje urlopu na żądanie. Danie wypłaty w środku tygodnia to zezwolenie na kolejny urlop na żądanie do następnego poniedziałku.
Zupełnie nieistotny jest tu poziom formalnego wykształcenia. Któryś z przedmówców pisał o mizerii absolwentów szkół prywatnych. Od 20 lat mam te same doświadczenia – absolwenci 85% kierunków wyższej szkoły gotowania na gazie czy ultrafioletowej pielęgnacji paznokci są ofiarami marketingu i braku rozeznania własnych rodziców. Im razem się wydaje, że jak zapłacą, to dostaną produkt, o którym myśleli/marzyli dla swoich dzieci. Tylko – ci rodzice nie mają pojęcia jak powinien ów produkt wyglądać – no bo skąd? Wałęsa miał im powiedzieć?
Nie pojawia się w małej główce wątpliwość dlaczego dzieci prawnika, lekarza, inżyniera startują do uniwersytetu państwowego i przechodzą ciężki egzamin wstępny?
Nie ma kalkulacji – albo korepetycje, żeby się dostać na UW czy inny UAM i potem pomoc materialna dziecku przez 5 lat, albo tanie czesne w WYŻSZEJ SZKOLE CZEGOŚ TAM, zajęcia w soboty i niedziele i w perspektywie zmywak w Cork, jeśli dziecko opanuje „komunikatywnie” angielski. Wariant drugi to „sukces” polskiej prowincji. Wykołowanej i chcącej prostego obrazu świata „są chipsy, jest zabawa!”
No to kupują kolejną paczkę chipsów. A potem ma się 30 lat i pretensje do świata, że 10 ostatnich zostało zaprzepaszczone. Pytanie – dzięki komu?
Jeśli potrzebuję nowych pracowników z pojemnika „zasoby ludzkie”, to daję ogłoszenie do prasy – otrzymuję 200 zgłoszeń (z tego 100 wysyłanych wszędzie, często nie z moim adresem). Selekcjonuję 40-50 – na telefon odpowiada 20, spośród nich umawia się na spotkanie 15 osób. Przychodzi 5 – reszta nie ma świadomości, że niestawienie się na umówione spotkanie wymaga przynajmniej telefonu odwołującego. Z tych 5 osób 3 nie nadają się do tej pracy, z pozostałych 2 po miesiącu zostaje jedna, bo drugiej np. „mąż zabronił pracować na pierwszą zmianę!” I to jest sukces rekrutacji!!!
Drugi gatunek to pracownicy – osoby rozumiejące ekonomikę firmy, zarządzające zasobami ludzkimi. Zazwyczaj wykształceni w uczelniach państwowych lub samorodki wyselekcjonowane w procesie rekrutacji wewnętrznej. Ich główna cecha to odpowiedzialność za to, co robią. Chęć dokształcania się. Ale często strach przed samodzielnym podejmowaniem decyzji. Tu pracodawca ma duże pole do popisu.
I to te osoby stanowią fundament każdej firmy, jej image.
Trzeba również wiedzieć, że nic nie jest dane raz na zawsze. Dlatego dobrze jest umieć wyselekcjonować osobę spośród pracowników, która osiadła na laurach i zajęła się obroną uzyskanej pozycji. Wtedy krótka piłka – likwidacja stanowiska i wypowiedzenie bez żadnych sentymentów. Rok później trzeba będzie użyć cztery razy mocniejszych argumentów.
I na koniec ciekawostka potwierdzająca tezę, że tylko około 3% ludzi chce i ma odwagę zajmować się biznesem.
W końcu ubiegłego roku wyjeżdżałem na dłużej za granicę i postanowiłem skończyć z działalnością gospodarczą. W lipcu wręczyłem wymówienia wszystkim pracownikom i jednocześnie przedstawiłem im ofertę bezpłatnego przejęcia mojej firmy wraz ze zleceniami i całą bazą danych. Miałem czwórkę pracowników (niektórzy byli u mnie 15 lat) i 50 osób zasobów ludzkich. Wszyscy pracownicy potraktowali moją propozycję jako osobisty zamach na ich… nie wiadomo co? Chciałem im oddać firmę, która dałaby im dochód 4 razy większy od ich pensji. Za friko. Po bardzo burzliwym dniu, kiedy mnie odsądzono od wszelkich uczuć ludzkich (jak śmiem im proponować odpowiedzialność za ich własną firmę!) – zrezygnowałem z pomysłu. Znalazłem młodą osobę, która przejęła po rodzicach biznes i przekazałem jej całość mojej firmy wraz z pracownikami i zasobami ludzkimi. Poprosiłem, żeby pracownikom obcięła na początku uposażenie o 30%, żeby mieć z czego podwyższać, kiedy będzie potrzeba. Zrobiła to i ma ich wszystkich do dyspozycji, ale nie na umowie o prace – jak ja – lecz na zleceniu.
I w ten sposób poznałem cenę odwagi samodzielnej działalności gospodarczej.
„Skąd biorą się tak odklejeni od rzeczywistości ludzie?” – zastanawia się Robert z Katowic, właściciel firmy reklamowej, który, tak jak wielu innych pracodawców, nie może zrozumieć beztrosko aroganckiej postawy nowego pokolenia pracowników. Pokolenia, które uważa, że należy mu się godna płaca za… samą przyjemność obcowania z nimi w ściśle przez nich wyznaczonych przedziałach czasu. Bo oczywiście o 16-tej idą na basen, a w lipcu wybierają się w Himalaje. Konieczność zostania po godzinach to zamach na ich wolność osobistą. W ostateczności mogą na to przystać, ale żeby to się więcej nie powtórzyło! No i za to niezwykłe wyrzeczenie należą im się dwa dni wolnego plus specjalna premia.
Zamieszczony w ostatnim wydaniu „Dużego Formatu” (czwartkowy dodatek do Gazety Wyborczej) artykuł pod tytułem „Oburzonych zapraszam do pracy” zawiera wypowiedzi pracodawców przerażonych postawą pokolenia Y, składającego się w większości z ludzi, którzy są oburzeni, że nie przygotowano dla nich miejsc pracy, a właściwie miejsc realizacji ich aspiracji – przede wszystkim finansowych. Firma to dla nich miejsce wypłaty wynagrodzenia pozwalającego wygodnie przeżyć i rozwijać swoje zainteresowania. O to, skąd biorą się te pieniądze, niech martwi się pracodawca.
Ale niestety ten wredny pracodawca nie ma drukarni banknotów. Naga prawda jest taka, że to klient przynosi do firmy pieniądze. I to tylko wtedy, kiedy jej pracownicy sprawią, że będzie zadowolony z ich usług. Zadziwiające, że tak trudno to zrozumieć.
Wielu młodych ludzi nie chce tej prostej zasady przyjąć do wiadomości i wolą, z dumnie uniesionym czołem, głosić wszem i wobec, że:
Dla ludzi z ich wykształceniem w tym kraju nie ma pracy!
Ferdynand Kiepski, nieudacznik z polsatowskiego serialu, staje się dziś wzorcem dla młodego pokolenia. BRAWO!
Jakim wykształceniem? O czym my tu w ogóle mówimy?
Abstrahując od faktu, że wiele uczelni uczy na niby, a studenci studiują na niby, sama, nawet najgłębsza wiedza teoretyczna to zaledwie punkt zaczepienia do zdobywania doświadczenia zawodowego. A doświadczenie można zdobyć tylko, prezentując aktywną postawę, podejmując nowe wyzwania, nie licząc co do minuty czasu pracy i starając się, żeby klient był autentycznie zadowolony z tego, co robimy. Kto tego nie rozumie, jest reliktem PRL-u.
Swoją drogą to ciekawe, że postawa „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy” przetrwała zawieruchę zmiany ustroju i odżyła w nowej, konsumpcjonistycznej formie w mózgach pokolenia Y. A może po prostu jest to bezmyślność właściwa większości społeczeństwa, które uważa, że pracodawca powinien płacić, ale nie wymagać, bo wymaganie godzi w wolność osobistą człowieka.
Zastanówcie się nad tym, a szczególnie nad jedną banalną kwestią:
Skąd się biorą pieniądze, które wypłaca wam właściciel firmy?