Pojawiła się w moim życiu w czasach, których prawie nie pamiętam. Była elementem kompletu składającego się z łyżki, widelca, noża i łyżeczki. Kompletu, który był świadkiem moich pierwszych zmagań w dziedzinie zręcznego operowania narzędziami jedzeniowymi i kulturalnego zachowywania się przy stole.
Łyżkę, widelec i nóż diabeł ogonem nakrył albo schowała w bezpiecznym miejscu moja żona, ale łyżeczki zawsze pilnowałem jak oka w głowie i do dziś jest przy mnie. Na dobre i na złe. To nią codziennie po powrocie z pracy jem trzy kawałki białego sera z dżemem. To nią, w razie potrzeby, odmierzam odpowiednie porcje lekarstw. To nią jem świąteczny „domek Baby Jagi”, stefankę i mój ulubiony sernik.
Czasem wydaje mi się, że jest moją najlepszą przyjaciółką – przecież wspólnie odczuwamy wszystkie słodycze i gorycze mojego życia i razem spędzamy wszystkie poranki i wieczory.
Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby kiedyś mi jej zabrakło…
Pewnie nic, bo wszystko przemija i znika jak poranna mgła nad wrzosowiskiem. Zostają tylko wspomnienia…
Czy dobre?
Tylko od nas zależy, co robimy tu i teraz i co zapamiętujemy…