Maluch był moim pierwszym samochodem. Świadkiem wielu pierwszych rzeczy, które zrobiłem w życiu. Na powyższym zdjęciu, tuż przed wskoczeniem za kierownicę, patrzę na moją przyszłą żonę, która z balkonu robi mi pamiątkową fotkę. To ostatni dzień wakacji i wolności przed założeniem munduru (w moich czasach po ukończeniu studiów należało odbyć roczne przeszkolenie wojskowe). Wielu moich kolegów unikało tego obowiązku, uciekając się do naciąganych opinii lekarzy, jednak ja w tej sprawie byłem i jestem przesądny: wierzę, że zasłanianie się stanem zdrowia, kiedy ono dopisuje, sprowadza chorobę – jest wywoływaniem wilka z lasu. Jedni mogą uznać takie podejście za głupotę i naiwność, ale dla mnie to jeden z filarów mojej filozofii życiowej.
Maluch dobrze mi służył przez 6 lat. Raz zrobiłem mu krzywdę, gdy wyjechałem do tyłu z garażu z otwartymi drzwiami. Aż się okręcił słupek, do którego te drzwi były przymocowane.
Na dachu tego samochodziku podróżowała nad Zalew Zegrzyński nasza deska windsurfingowa – pierwszy zakup, jakiego dokonaliśmy wspólnie z moją przyszłą małżonką.
Teraz jeżdżę toyotą, ale okazało się, że mój pierwszy i obecny samochód mają coś wspólnego. Był okres, kiedy w maluchu zaczął się zacinać pedał gazu. Po wciśnięciu nie odskakiwał, lecz pozostawał w dowolnie wybranej pozycji. Należało wówczas go odciągnąć, wkładając stopę pod pedał. Niestraszne są mi więc ostatnie doniesienia o podobnych problemach w całej generacji toyot. Stare umiejętności czekają na swoją okazję, a ja bez stresu – na wezwanie do serwisu.
Szerokiej drogi!