Kiedy w poniedziałek swoim zwyczajem biegałem w kółko po stadionie, śnieżnobiałe obłoki leniwie przepływały nade mną po błękitnym niebie. Cóż za sielski widok! Jednak na zachodzie coś zaczęło się dziać: pod obłokami rozbudowywał się wał sino-szaro-pomarańczowych chmur burzowych. Z nieubłaganą konsekwencją jął zbliżać się w moim kierunku. Po następnych pięciu okrążeniach znienacka przebiegłem granicę oddzielającą oświetloną część świata od tej pogrążonej w cieniu. Tuż przed złowieszczym kordonem chmur pospiesznie odlatywała na południe sportowa awionetka. Była bardzo daleko, więc nie słyszałem strwożonego odgłosu pracującego silnika. Czyżby spłoszyła ją nadciągająca burza, która najwyraźniej mnie też zamierzała przestraszyć?
I wtedy pomyślałem: „A jeśli to jest ostatnia burza, którą dane mi będzie zobaczyć w życiu?”
Poczułem rosnące w sercu zdziwienie i zachwyt: jakże potężne i majestatyczne sceny odgrywa właśnie dla mnie natura! Nietaktem byłoby boczyć się na te kilka kropel, które za chwilę spadną na moją głowę. I biegłem dalej, chłonąc atmosferę tego burzowego preludium godnego najlepszych mistrzów pędzla i pióra.
Postaraj się w codziennej gonitwie znaleźć czas na zdziwienie i zachwyt, tak jakbyś oglądał przedmiot swej zadumy po raz ostatni w życiu.