Niektórzy ludzie do wydajnej pracy potrzebują muzycznego tła. Lepiej im się wtedy myśli, słowa płynniej spływają przez klawiaturę na ekran komputera, a prezentacje stają się barwniejsze i bardziej przekonujące. Jednym pomaga Bach, innym Mozart, jeszcze innym hip-hop albo przeboje Beatlesów.
Ja jestem inny.
Muzyka mi przeszkadza. Wręcz uniemożliwia mi skupienie się na myśleniu.
Dlaczego?
Ponieważ nie umiem jej biernie słuchać. Dotyczy to nie tylko muzyki. Ruch uliczny, rozmowy, szum czajnika – wszystkie te dźwięki przyciągają moją uwagę.
Gdy tylko usłyszę jakiś utwór, natychmiast rozkładam go na czynniki pierwsze i kontempluję ich wzajemne współbrzmienia oraz sposób, w jaki są rozmieszczone w krajobrazie dźwiękowym pomiędzy moimi uszami.
Nawet gdy jest to miniatura na gitarę klasyczną solo, potrafię znieruchomieć zafascynowany pięknem linii basowej lub nieoczekiwanym flażoletem.
Gdy gra orkiestra, każdy instrument z osobna przemawia do mnie swoją charakterystyczną barwą i unikalną linią melodyczną.
Dlatego nie pytaj mnie, przy jakiej muzyce najlepiej mi się pracuje.
Przy żadnej!
I, do diabła, nie pytaj mnie o to wtedy, kiedy widzisz, że pracuję, bo mogę się stać bardzo nieprzyjemny…