„Dolce far niente”, czyli słodka bezczynność. Jest doskonała. Jest perfekcją najwyższej próby.
Bo przecież nic nie robiąc, nie możesz popełnić błędu. Premier Waldemar Pawlak powiedział kiedyś, że sprawy dzielą się na dwie kategorie: te, które same się załatwią i te, których załatwić się nie da. Wystarczy więc położyć się i czekać…
Natomiast działanie to droga kręta, pełna pułapek i niebezpieczeństw. Oraz… kibiców.
Kibice są zdradliwym sojusznikiem. Oklaskują twoje sukcesy, choć często uważają, że zawdzięczasz je tylko fartowi lub przychylności sędziego. Ale spróbuj tylko się potknąć – wtedy doping zamieni się w gwizdy, a dookoła zaczniesz słyszeć krzyki: „A nie mówiłem?”, „Wiedziałem, że tak będzie!”, „Gdybym tylko wszedł na boisko!”.
Ale nie wszedłeś, palancie, więc teraz grzecznie zamknij buzię i cichutko usiądź w kąciku!
Bo człowiek czynu nie zwraca uwagi na wszystko-wiedzących-lepiej kibiców, tylko robi swoje. Słucha ekspertów, ale puszcza mimo uszu bezwartościową krytykę zrzędliwych ciotek i starych kawalerów.
Nie leży i nie czeka, aż wszystko załatwi się samo. Jest świadom tego, że gdy na płycie stadionu nie dzieje się nic ciekawego, kamery kierują się na publiczność i to ona staje się głównym aktorem spektaklu.
Jasne, że trudniej jest przez 90 minut ganiać po boisku i zdobywać bramki, niż pajacować na trybunach, ale musisz sobie zadać pytanie, czy założenie kolorowego szalika i wygwizdanie zawodników jest twoim sposobem na życie, czy może jednak warto choć raz strzelić efektownego gola z przewrotki albo w ostatniej chwili uratować swoją drużynę przed utratą bramki.
Czy stać cię chociaż na to, żeby zadać sobie takie pytanie?