Miesiąc: Kwiecień 2009

Na co się zgadzasz, co odrzucasz?

Dan Fernandez podzielił się na forum Twittera następującą refleksją:

„Na co się w życiu zgadzam? A jeśli się na coś zgadzam, to co w konsekwencji odrzucam?”

Odpowiedziałem mu odwrotnością jego stwierdzenia:

„Co w życiu odrzucam? A jeśli coś odrzucam, to na co się w konsekwencji zgadzam?”

Myślę, że to ważne pytania, nad którymi warto się zastanowić. Na przykład:

  • Jeśli poświęcam cały swój czas na naukę, to jakich doświadczeń młodości nie mam szansy zaznać?
  • Jeśli nie uczę się, tylko siedzę cały czas przed komputerem, to w jakim towarzystwie będę musiał spędzić swoje dorosłe życie?

Przemyśl te sprawy. Mam nadzieję, że znajdziesz na to chwilę czasu.

Pewna inwestycja na przyszłość

Jako rodzic głęboko ubolewam nad tym, że każde dziecko musi się przewrócić, sparzyć i zachłysnąć wodą. Można tłumaczyć, pokazywać, przedstawiać przykłady i wynikające z nich konsekwencje, a młody człowiek i tak musi popełnić ileś tam błędów w życiu, żeby zdobyć doświadczenie. Dobrze, jeśli te błędy są jedynie bolesną nauczką, a nie wydarzeniem, które rujnuje całe życie.

Czy jest wobec tego coś, co rodzice mogą zrobić dla swoich dzieci?

Myślę, że tak. Z moich obserwacji wynika, że w procesie wychowawczym najistotniejszą rolę odgrywa dawanie przykładu: postępowanie zgodnie z głoszonymi poglądami opartymi na prawdzie, moralności i przekonaniu, że w zdecydowanej większości ludzie są z natury dobrzy. To jest inwestycja, która kiedyś zaprocentuje. Kiedy? Nie wiem, ale że zaprocentuje, tego jestem pewien.

Prosto do celu

Są osoby, które uważają, że satysfakcja z osiągnięcia danego celu jest proporcjonalna do trudności prowadzącej do niego drogi. Nie zgadzam się z tym podejściem. Oczywiście warto sobie wyznaczać cele, które wymagają wysiłku i pokonywania własnych słabości, jednak głupotą jest chodzenie po krzaczorach, kiedy do mety prowadzi malownicza nadmorska promenada. Bardzo często ludzie, bojąc się „łatwych zdobyczy”, rezygnują z wielu radości, ponieważ uważają, że to, co przychodzi łatwo, jest niewiele warte.

W ramach pobytu w Kalifornii, zrealizowałem jeden ze swoich celów życiowych: „zobaczyć Wielki Kanion”. Można to było zrobić na wiele trudnych i męczących sposobów, ale ja po prostu z San Francisco poleciałem samolotem do Las Vegas (po raz kolejny polecam linie Virgin America), a tam wziąłem udział w wycieczce śmigłowcem (polecam Maverick Helicopters) ponad jeziorem Mead, zaporą Hoovera, Wielkim Kanionem, rzeką Kolorado i bezkresnymi, górzystymi pustyniami Nevady i Arizony. Śmigłowiec wylądował na dnie Kanionu, w miejscu, do którego dojście trwa prawie cały dzień, a z którego widoki są doprawdy oszałamiające.

Czuję ogromną satysfakcję z osiągnięcia tego celu i olbrzymie zadowolenie z wybranego sposobu realizacji tego zamierzenia. Z pewnością wiele osób powie „eee tam, co to za turystyka, nic się nie powspinałeś”, ale dla mnie ta opinia nie ma znaczenia, ponieważ ja nie lubię łazić na piechotę po spalonych słońcem, jałowych skałach. Moim celem było poczucie ogromu tego niezwykłego tworu natury i szybkie dotarcie do miejsc, których większość pieszych, a nawet zmotoryzowanych turystów nigdy nie zobaczy.

Cel zrealizowany. Satysfakcja ogromna. Sposób realizacji adekwatny do celu.

Pamiętaj! Nie włączaj swojego komplikatora, bo „tak wypada”. Wypadają, to nieleczone zęby!